sobota, 5 czerwca 2010

Upiornie śliczne



Pazurkowata obrzynająca mi
ocalałe wypustki owłosienia
nożycami krawieckimi:
- Hm, kochanie, nie chciałbyś
zostać Van Goghiem?

Poprzednią notkę, z uwagi na zajęcie wszystkich pendrivów pornografią, musiałem dać Szponiastej na dyskietce. I to był błąd. Nie wiem czemu te dyskietki się tak psują, ta miała zaledwie szesnaście lat i oprócz notki mieściła kultową grę Warlords i Norton Commandera. Żali...
Tydzień minął mi upojnie na dwóch etatach, bo Stasiu Zwany pozostał na Kowalach by w deszczu i mgle wymieniać pracowicie z Danem ziemię w pewnym zapomnianym przez Allaha i administrację miejską ogródku. Pogoda była taka, że chciało się umrzeć jeszcze przed otwarciem oczu. Spód chmur był mniej więcej na wysokości ostatniego piętra Cmentarnej Bramy. Na ostatnim patrzyło się przez okno w zawiesistą biel, przez którą kotłując opar przemykały jakieś kształty, zapewne demony, krążące wokół wieży leżącego za miedzą kościoła. Kościół spłonął dwukrotnie, a budują go od czasów gierkowskich. Budują go na cmentarzu, a by położyć fundamenty rozwlekli spychaczami po pobliskim lesie niemieckie szkielety, co wiele zresztą wyjaśnia, jeśli ktoś oglądał takie filmy instruktażowe jak „Duch”, czy „Cmentarz dla zwierząt”, ale wracając na najwyższe piętro, wystarczyło zejść schodami o jeden podest w dół i ukazywał się siny świat stłoczony pod kipiącym, szarym stropem.
Najfajniej było w poniedziałek, gdy usuwałem czekoladowe babeczki, którymi jakiś weekendowy pasjonat psychopata zbombardował okolicę. Wiecie jak taka babeczka wygląda po upadku z szesnastego piętra? A wiecie jak daleko z szesnastego piętra taka babeczka może dolecieć? Dobrze, że wiatr przetoczył koło mnie ten okrągły papierek, bo w pierwszym odruchu pomyślałem, że krowy zaczęły latać, tudzież ktoś miał wyjątkowo uporczywe eksplodująco -  rozpryskowe rozwolnienie i naprawdę wielki żołądek...
A tak poza tym w katakumbach, gdzie gubią się najstarsi mieszkańcy poszukujący fitnessu, odnalazłem porzuconą i pokrytą kurzem bibliotekę Jehowych.  Książki, podręczniki kaznodziejstwa i zaczepiania na ulicy, sześć kilo „Przebudźcie się”... Teraz mam to wszystko w kanciapie i czytam na przerwach by poznać sekrety rzemiosła. Opracowywuję właśnie nieścisłości w proroctwach Daniela. Następnym razem gdy mnie dopadną spotka ich straszliwa niespodzianka.
Na Boże Ciało rozpogodziło się pięknie. Cholerny cios w czarne jak noc, asfaltowe serca ateistów. Dzień ten spędziłem na cztery sposoby: Na dworze, jedząc, przeprowadzając za pomocą armii Katalonii ostateczne rozwiązanie kwestii irokiezkiej oraz łaskocząc Pazurkowatą. Byliśmy u starszych, gdzie otrzymaliśmy śmiercionośną dawkę alkoholi i filmu Dżyngis Chan, który polegał mniej więcej na tym, że go ciągle łapali, a on ciągle uciekał. Tramwaj uciekł na minutę przed czasem, plaża była pełna ludzi i butelek a zmierzch długi i przepiękny nad rozległym horyzontem zatoki.

Lenn – Ty jesteś wielkim motylem
wpływającym na losy świata.
Wielkim trzmielem...
Ja – ...czymś co teoretycznie nie
powinno latać

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz