Pazurkowata obrzynająca mi
ocalałe wypustki owłosienia
nożycami krawieckimi:
- Hm, kochanie, nie chciałbyś
zostać Van Goghiem?
Poprzednią notkę, z uwagi na zajęcie wszystkich pendrivów
pornografią, musiałem dać Szponiastej na dyskietce. I to był błąd. Nie wiem
czemu te dyskietki się tak psują, ta miała zaledwie szesnaście lat i oprócz
notki mieściła kultową grę Warlords i Norton Commandera. Żali...
Tydzień minął mi upojnie na dwóch etatach, bo Stasiu Zwany
pozostał na Kowalach by w deszczu i mgle wymieniać pracowicie z Danem ziemię w
pewnym zapomnianym przez Allaha i administrację miejską ogródku. Pogoda była
taka, że chciało się umrzeć jeszcze przed otwarciem oczu. Spód chmur był mniej
więcej na wysokości ostatniego piętra Cmentarnej Bramy. Na ostatnim patrzyło
się przez okno w zawiesistą biel, przez którą kotłując opar przemykały jakieś
kształty, zapewne demony, krążące wokół wieży leżącego za miedzą kościoła.
Kościół spłonął dwukrotnie, a budują go od czasów gierkowskich. Budują go na cmentarzu,
a by położyć fundamenty rozwlekli spychaczami po pobliskim lesie niemieckie
szkielety, co wiele zresztą wyjaśnia, jeśli ktoś oglądał takie filmy
instruktażowe jak „Duch”, czy „Cmentarz dla zwierząt”, ale wracając na
najwyższe piętro, wystarczyło zejść schodami o jeden podest w dół i ukazywał
się siny świat stłoczony pod kipiącym, szarym stropem.
Najfajniej było w poniedziałek, gdy usuwałem czekoladowe
babeczki, którymi jakiś weekendowy pasjonat psychopata zbombardował okolicę.
Wiecie jak taka babeczka wygląda po upadku z szesnastego piętra? A wiecie jak
daleko z szesnastego piętra taka babeczka może dolecieć? Dobrze, że wiatr
przetoczył koło mnie ten okrągły papierek, bo w pierwszym odruchu pomyślałem,
że krowy zaczęły latać, tudzież ktoś miał wyjątkowo uporczywe eksplodująco
- rozpryskowe rozwolnienie i naprawdę
wielki żołądek...
A tak poza tym w katakumbach, gdzie gubią się najstarsi
mieszkańcy poszukujący fitnessu, odnalazłem porzuconą i pokrytą kurzem
bibliotekę Jehowych. Książki,
podręczniki kaznodziejstwa i zaczepiania na ulicy, sześć kilo „Przebudźcie
się”... Teraz mam to wszystko w kanciapie i czytam na przerwach by poznać
sekrety rzemiosła. Opracowywuję właśnie nieścisłości w proroctwach Daniela.
Następnym razem gdy mnie dopadną spotka ich straszliwa niespodzianka.
Na Boże Ciało rozpogodziło się pięknie. Cholerny cios w
czarne jak noc, asfaltowe serca ateistów. Dzień ten spędziłem na cztery
sposoby: Na dworze, jedząc, przeprowadzając za pomocą armii Katalonii
ostateczne rozwiązanie kwestii irokiezkiej oraz łaskocząc Pazurkowatą. Byliśmy
u starszych, gdzie otrzymaliśmy śmiercionośną dawkę alkoholi i filmu Dżyngis
Chan, który polegał mniej więcej na tym, że go ciągle łapali, a on ciągle
uciekał. Tramwaj uciekł na minutę przed czasem, plaża była pełna ludzi i
butelek a zmierzch długi i przepiękny nad rozległym horyzontem zatoki.
Lenn – Ty jesteś wielkim motylem
wpływającym na losy świata.
Wielkim trzmielem...
Ja – ...czymś co teoretycznie nie
powinno latać
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz