czwartek, 20 maja 2010

W co się zmieniasz po północy?



Począwszy od godziny 12:45 do 14:30
doszło do wprost gigantycznej bitwy
powietrznej, w której uczestniczyło
kilkaset samolotów. Świadkowie na
ziemi twierdzili później, że na okres
około godziny zamarły walki na ziemi,
bo działania utrudniały spadające w dół
płonące samoloty...

(Janowicz „Niebo nad Kurskiem”)

Błękitny księżyc tasujący jak dobry szuler karty prawdopodobieństwa, wampir w ekipie ratowniczej, wydobywający spod gruzów ludzi w bombardowanym Londynie, złapane w pułapkę londyńskiego metra podmuchy wiatru, które przez dziesiątki lat niosą ze sobą zapach minionych tragedii. Kupiłem i przeczytałem jednym tchem drugi tom opowiadań Connie Willis, uwielbiam tę babkę i skupuję wszystko co ma cokolwiek wspólnego z jej wielkogabarytową, przewrotną wyobraźnią. „Księga sądu ostatecznego” była nicująca, „Nie licząc psa” kochana, ale „Daisy w słońcu” to absolutne mistrzostwo świata.
Ostatnio w porywie szaleństwa przeczytałem też sobie nowe Bravo. Myślę, że zaczynamy doganiać Amerykę, także w produkcji skrajnych imbecylów. Dawno nie widziałem tak porwanej, przeżutej i wyplutej sieczki informacyjnej. Wnioski o głębokości i przejrzystości kałuży na wiejskim podwórku. Manufaktura niedorozwoju umysłowego i estetycznego. Szykujcie się kochani, rośnie nam pokolenie Zmierzchu przesiąknięte na wskroś ideałami i wrażliwością Tokio Hotel. Może zresztą to nie takie głupie, podobno badacze Biblii twierdzą, że świat ma się skończyć, gdy przeminie pierwsze pokolenie od ponownego powstania Państwa Izrael, to już zdaje się...   teraz...
I, na bogów Eternii, kim do kurwy nędzy jest Kesha?
Wczoraj za to myłem moją, wielką, betonową trumnę na Brętowie i gdzieś tak przy dziewiątym piętrze dorwała mnie deprecha. Co nie jest wcale takie dziwne, to idealne miejsce, piętro za piętrem, niezmiennie, korytarz za korytarzem, świat zbiegający się prostymi liniami w odległym, świetlistym punkcie. To wygląda jak wieczność, jak śmierć. Około 17:40 przestało mi się chcieć umrzeć, ale nadal nie mogłem patrzeć w mijane lustra, co gdy lustro zajmuje 3 metry kwadratowe ściany wcale nie jest takie proste.
Poza tym nadal nic się nie dzieje. Brzeźnieńskie eskadry wciąż liczą straty po wizycie Seby, podobno paru typów wciąż się jeszcze nie odnalazło. Słyszałem coś o nie pojawieniu się okresu, więc im się w sumie nie dziwię, pewnie bohatersko zbierają siły do wspólnego ojcostwa... gdzieś w Tajlandii.
Późnym wieczorem gdy pośród zaułków Miasta Miast z cichym skwierczeniem umierały ostatnie fotony, otworzyłem okno i odetchnąłem wspaniałością nadchodzącej nocy. Zrobiło się cicho i naprawdę pięknie. Chciałem wyjść i iść. Ale za słabo.

- Już w porządku mój żołądku?
- Znakomicie mój odbycie.

(Demotywatory)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz