Począwszy od godziny 12:45 do 14:30
doszło do wprost gigantycznej bitwy
powietrznej, w której uczestniczyło
kilkaset samolotów. Świadkowie na
ziemi twierdzili później, że na okres
około godziny zamarły walki na ziemi,
bo działania utrudniały spadające w dół
płonące samoloty...
(Janowicz „Niebo nad Kurskiem”)
Błękitny księżyc tasujący jak dobry szuler karty
prawdopodobieństwa, wampir w ekipie ratowniczej, wydobywający spod gruzów ludzi
w bombardowanym Londynie, złapane w pułapkę londyńskiego metra podmuchy wiatru,
które przez dziesiątki lat niosą ze sobą zapach minionych tragedii. Kupiłem i
przeczytałem jednym tchem drugi tom opowiadań Connie Willis, uwielbiam tę babkę
i skupuję wszystko co ma cokolwiek wspólnego z jej wielkogabarytową, przewrotną
wyobraźnią. „Księga sądu ostatecznego” była nicująca, „Nie licząc psa” kochana,
ale „Daisy w słońcu” to absolutne mistrzostwo świata.
Ostatnio w porywie szaleństwa przeczytałem też sobie nowe
Bravo. Myślę, że zaczynamy doganiać Amerykę, także w produkcji skrajnych
imbecylów. Dawno nie widziałem tak porwanej, przeżutej i wyplutej sieczki
informacyjnej. Wnioski o głębokości i przejrzystości kałuży na wiejskim
podwórku. Manufaktura niedorozwoju umysłowego i estetycznego. Szykujcie się
kochani, rośnie nam pokolenie Zmierzchu przesiąknięte na wskroś ideałami i
wrażliwością Tokio Hotel. Może zresztą to nie takie głupie, podobno badacze
Biblii twierdzą, że świat ma się skończyć, gdy przeminie pierwsze pokolenie od
ponownego powstania Państwa Izrael, to już zdaje się... teraz...
I, na bogów Eternii, kim do kurwy nędzy jest Kesha?
Wczoraj za to myłem moją, wielką, betonową trumnę na
Brętowie i gdzieś tak przy dziewiątym piętrze dorwała mnie deprecha. Co nie
jest wcale takie dziwne, to idealne miejsce, piętro za piętrem, niezmiennie,
korytarz za korytarzem, świat zbiegający się prostymi liniami w odległym,
świetlistym punkcie. To wygląda jak wieczność, jak śmierć. Około 17:40
przestało mi się chcieć umrzeć, ale nadal nie mogłem patrzeć w mijane lustra,
co gdy lustro zajmuje 3 metry kwadratowe ściany wcale nie jest takie
proste.
Poza tym nadal nic się nie dzieje. Brzeźnieńskie eskadry
wciąż liczą straty po wizycie Seby, podobno paru typów wciąż się jeszcze nie
odnalazło. Słyszałem coś o nie pojawieniu się okresu, więc im się w sumie nie
dziwię, pewnie bohatersko zbierają siły do wspólnego ojcostwa... gdzieś w
Tajlandii.
Późnym wieczorem gdy pośród zaułków Miasta Miast z cichym
skwierczeniem umierały ostatnie fotony, otworzyłem okno i odetchnąłem
wspaniałością nadchodzącej nocy. Zrobiło się cicho i naprawdę pięknie. Chciałem
wyjść i iść. Ale za słabo.
- Już w porządku mój żołądku?
- Znakomicie mój odbycie.
(Demotywatory)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz