Albowiem piękno jest tylko
przerażenia początkiem, który
jeszcze znosimy z takim
podziwem, gdyż beznamiętnie
pogardza naszym unicestwieniem.
(Rilke)
Wczoraj po odprowadzeniu na tramwaj mojej Bestii Osobliwie
Erotycznej udałem się z błyskawicznym i zaskakującym wypadem do wielce
szanowanego państwa Rozenształmów, by śmiertelnie ich zaskoczyć, w celu
odzyskania moich książek, zanim znowu wybędą chyłkiem w kierunku Zielonej Wyspy
Piwnych Rozkoszy, na której zarówno Rosen jak i Sztania wykuwają pracowicie
swój los w rozlewni Guinnessa. Zastałem ich na walizkach, przekonująco udali
radość na mój widok i ugościli mnie bursztynową chlubą miasta Cork. Były także
atrakcje pirotechniczne, ponieważ R&S mieszkają w bloku na samej Wschodniej
Rubieży mieliśmy więc przepiękny widok na pożary traw.
Wały ognia sunęły pośród pagórków, jaśniejąc od czasu do
czasu jakąś kłębiastą eksplozją po trafieniu na porzucone chemikalia, tudzież roziskrzając
się na gęstszych kępach sitowia czy krzakach, czasem białą kulą fali
uderzeniowej odznaczały się wybuchające puszki po sprajach czy piance
montażowej, te ostatnie wchodziły w piękny błękit, z racji sporych ilości
wodoru.
Podpalanie traw to taki nasz brzeźnieński sport narodowy, w
ogóle podpalanie: śmieci, domów, sąsiadów... Uwielbiamy rzucić mimochodem
zapałkę i patrzeć jak świat wokół płonie.
Wieczór był księżycowy i mocno wiosenny. Na całej długości
dzielnicy trwały imprezy balkonowe. Wszystko rozrzedzała lekka mgiełka,
powietrze mocno pachniało dymem, tu i ówdzie jakaś Julia wymiotowała z góry na
Romea.
Wracając poszedłem naokoło, żeby popatrzeć z poziomu ziemi
na łunę i powdychać zapach zniszczenia. Przeszedłem w okolicach, z których
niedawno dość niespodziewanie zniknęły dziesięciometrowej wysokości i
dwukilometrowej długości osadniki likwidowanej Oczyszczalni Zaspa. Pewnego dnia
podniosłem w tramwaju wzrok znad książki i zobaczyłem odległe Letniewo. Dobrą
chwilę zajęło mi dojście do tego co jest nie tak.
Dalej wzdłuż linii garaży i koło martwej, pomocniczej
zajezdni MZK, na której to terenie w swoim czasie miała budować Jola
Kwaśniewska. Księżyc pięknie srebrzył chwasty rozsadzające betonowe płyty.
Pamiętam jak to budowali. Śliczne epitafium dla obecności człowieka na pustyni
bytu.
W końcu dotarłem do Enklawy Warsztatowej. Dla mnie jest to
dość niesamowite miejsce. Zaczęło się jako kilka rozrzuconych prywatnych i nie,
warsztatów samochodowych. Wraz ze zmianami ustrojowymi i finansowymi, rosły mnożyły
się, obrastały w nadbudówki i przybudówki, tajemnicze podwórka, składziki i
własne ciche wysypiska. Pomiędzy tę eklektyczną zabudowę niższych technologii
wciśnięto wille i domy, siłą rzeczy dopasowywując ich kształt i styl do tego co
już istniało. Efekt jest dość zaskakujący i dziwnie kojący. Taki mały,
rozedrgany pomnik ludzkiej przedsiębiorczości jaki mógłby wyrosnąć gdzieś po
zagładzie atomowej. Obecnie mają nawet własną wyginającą się łukiem ulicę i
budują coś w rodzaju wysokościowca.
Postałem tam chwilę, patrząc w rozświetlone okna, na
nietypowe rozkłady pomieszczeń i ludzkie życie roztopione w bursztynowym
świetle. W jednym z okiem zgasło światło i w księżycowym fluidzie ukazała się
kobieca sylwetka. Popatrzeliśmy na siebie parę minut, mrok skrywał nasze
twarze. Ona smuga srebrzystego blasku i ja kontur wycięty w ciemności.
Skórzasty cień wśród cieni. W końcu pomachała mi, ja zasalutowałem sprężyście
po czym roztopiłem się w mroku.
To nie jest brzuszek piwny,
to zbiornik paliwa do
maszyny miłości
(CKM)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz