sobota, 22 maja 2010

Istne smokarium



Albowiem piękno jest tylko
przerażenia początkiem, który
jeszcze znosimy z takim
podziwem, gdyż beznamiętnie
pogardza naszym unicestwieniem.

(Rilke)

Wczoraj po odprowadzeniu na tramwaj mojej Bestii Osobliwie Erotycznej udałem się z błyskawicznym i zaskakującym wypadem do wielce szanowanego państwa Rozenształmów, by śmiertelnie ich zaskoczyć, w celu odzyskania moich książek, zanim znowu wybędą chyłkiem w kierunku Zielonej Wyspy Piwnych Rozkoszy, na której zarówno Rosen jak i Sztania wykuwają pracowicie swój los w rozlewni Guinnessa. Zastałem ich na walizkach, przekonująco udali radość na mój widok i ugościli mnie bursztynową chlubą miasta Cork. Były także atrakcje pirotechniczne, ponieważ R&S mieszkają w bloku na samej Wschodniej Rubieży mieliśmy więc przepiękny widok na pożary traw.
Wały ognia sunęły pośród pagórków, jaśniejąc od czasu do czasu jakąś kłębiastą eksplozją po trafieniu na porzucone chemikalia, tudzież roziskrzając się na gęstszych kępach sitowia czy krzakach, czasem białą kulą fali uderzeniowej odznaczały się wybuchające puszki po sprajach czy piance montażowej, te ostatnie wchodziły w piękny błękit, z racji sporych ilości wodoru.
Podpalanie traw to taki nasz brzeźnieński sport narodowy, w ogóle podpalanie: śmieci, domów, sąsiadów... Uwielbiamy rzucić mimochodem zapałkę i patrzeć jak świat wokół płonie.
Wieczór był księżycowy i mocno wiosenny. Na całej długości dzielnicy trwały imprezy balkonowe. Wszystko rozrzedzała lekka mgiełka, powietrze mocno pachniało dymem, tu i ówdzie jakaś Julia wymiotowała z góry na Romea.
Wracając poszedłem naokoło, żeby popatrzeć z poziomu ziemi na łunę i powdychać zapach zniszczenia. Przeszedłem w okolicach, z których niedawno dość niespodziewanie zniknęły dziesięciometrowej wysokości i dwukilometrowej długości osadniki likwidowanej Oczyszczalni Zaspa. Pewnego dnia podniosłem w tramwaju wzrok znad książki i zobaczyłem odległe Letniewo. Dobrą chwilę zajęło mi dojście do tego co jest nie tak.
Dalej wzdłuż linii garaży i koło martwej, pomocniczej zajezdni MZK, na której to terenie w swoim czasie miała budować Jola Kwaśniewska. Księżyc pięknie srebrzył chwasty rozsadzające betonowe płyty. Pamiętam jak to budowali. Śliczne epitafium dla obecności człowieka na pustyni bytu.
W końcu dotarłem do Enklawy Warsztatowej. Dla mnie jest to dość niesamowite miejsce. Zaczęło się jako kilka rozrzuconych prywatnych i nie, warsztatów samochodowych. Wraz ze zmianami ustrojowymi i finansowymi, rosły mnożyły się, obrastały w nadbudówki i przybudówki, tajemnicze podwórka, składziki i własne ciche wysypiska. Pomiędzy tę eklektyczną zabudowę niższych technologii wciśnięto wille i domy, siłą rzeczy dopasowywując ich kształt i styl do tego co już istniało. Efekt jest dość zaskakujący i dziwnie kojący. Taki mały, rozedrgany pomnik ludzkiej przedsiębiorczości jaki mógłby wyrosnąć gdzieś po zagładzie atomowej. Obecnie mają nawet własną wyginającą się łukiem ulicę i budują coś w rodzaju wysokościowca.
Postałem tam chwilę, patrząc w rozświetlone okna, na nietypowe rozkłady pomieszczeń i ludzkie życie roztopione w bursztynowym świetle. W jednym z okiem zgasło światło i w księżycowym fluidzie ukazała się kobieca sylwetka. Popatrzeliśmy na siebie parę minut, mrok skrywał nasze twarze. Ona smuga srebrzystego blasku i ja kontur wycięty w ciemności. Skórzasty cień wśród cieni. W końcu pomachała mi, ja zasalutowałem sprężyście po czym roztopiłem się w mroku.

To nie jest brzuszek piwny,
to zbiornik paliwa do
maszyny miłości

(CKM)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz