wtorek, 11 maja 2010

Ucz się pan po polskiemu językowości



- Nienawidzę tego kolesia, na
Grunwaldzie naślę na niego
moją chorągiew.
- Jasne potem znajdą ucięty
łeb w hełmie i co im powiesz?
- ”Wie pan, ja myślę że to
było uczulenie...”

(Z rozmów ze Stasiem Zwanym Czesiem)

Mój szef okazał się tymczasowo niezdolny do wypłacenia mi reszty pieniędzy, więc ranek spędziłem w oparach farby olejnej, tak gęstych, że niemal skraplały się w postać deszczu. Kasę miał podrzucić mi w piątek. Wczoraj widziałem jak parkuje wóz poza zasięgiem moich okien i świńskim truchtem przemyka do drugiej części budynku. Nie muszę wspominać, że do mojej części nie zawitał, a gdy wyjrzałem ponownie samochodu już nie było... czyżby mnie unikał? Ciekawe czemu?
W sobotę byliśmy rozpijani w smoku przez Meave i Krzyśka na podwójnych urodzinach. Śmiesznie było gdy po dwudziestej pierwszej, czyli o godzinie zamknięcia Empiku, do naszej stosunkowo nielicznej grupki dołączył stadnie mały tłum. W tym miejscu grupowe pozdrowienia dla Lennonki od bliższych i dalszych znajomych i współpracowników.
Niedzielę spędziłem w kościele patrząc na „aniołki”. Byłem ubrany całkiem na czarno, w tym w mój pneumatyczny golf. Wyglądałem jak złośliwa góra węgla, tudzież zabiedzona Godzilla i przestraszyłem na śmierć tacowego, który gdy mnie niespodziewanie ujrzał, podskoczył i dzwoniąc bilonem pospiesznie obszedł szerokim łukiem. Gdy „aniołki” asymilowały z ręki księdza pierwszy w życiu wafelek, wyszeptałem do Szponiastej, moim scenicznym szeptem, który odbił się od sklepień i wprawił zapewne w wibrację wszystkie plomby w okolicy, że to bardzo wzruszające, i że pewnie równie ładnie będzie gdy nasze dzieci dostaną na czarnej mszy po surowym kawałku kota. Ja dostałem stójkę w bok, po której ugiąłem się z lekka jak Titanic, a pan za mną dziwnie się zasapał.
Impreza za to odbyła się w głębi lasów oliwskich w leśniczówce. Było dużo pachnącego drewna, palenisko z wielkim garem barszczu, grill, smakowitości i wiejska wygódka w wersji high tech (to naprawdę da się zrobić!). Dzieciaki szalały po okolicy na koniach, a szanowne męskie gremium strzelało z karabinków wokół tarczy i zrywało cięciwy z łuków. Było naprawdę fajnie. Udało mi się ominąć wszelkie atrakcje, igrce i zabawy a skoncentrować się na najważniejszym, znaczy się karkówce i łososiu z rusztu. Gdy dotarłem do domu, zwaliłem się na spiętrzone i na pół żywe legowisko jak kłoda i obudziłem się dopiero na CSI, w którym jakiś typ został rozpylony w krwawą mgłę i twarzowe strzępki przez rozdrabniarkę. Cool.

Na pokład samolotu lecącego do
Smoleńska wsiadł człowiek „mały”,
kłótliwy, przeciętny. Prezydent
zaściankowy i ksenofobiczny,
mierny polityk. Autor słów: Spieprzaj
dziadu, małpa w czerwonym, ja panią
załatwię, nieznający za to słów refrenu
hymnu. Pośmiewisko nie tylko satyryków
ale całej Europy i prezydent z rekordowo
niskim poparciem społecznym... w
trumnie ze Smoleńska przywieziono
„wybitnego męża stanu”, „patriotę”,
„bohatera narodowego”, „ojca narodu”,
„największego Polaka” „równego królom”...
Ja się kurwa pytam kto podmienił zwłoki?!
Gdzie jest ciało Kaczyńskiego?!

(Sms)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz