niedziela, 2 maja 2010

„To teraz” pomyślałem a wszechświat to zauważył



Cały przeklęty świat wije się niczym wiadro węgorzy pod jej atomowym spojrzeniem. Wszechwładna suko o ustach z elektronów. Natchnij mnie swym suchym, palącym oddechem, bym mógł umrzeć płonąc, pozostawiając sczerniałe piętno wypalone na twarzy historii. To taka mała fantazja erotyczna.
Zabrałem wczoraj dziewczyny na koniec świata. Daleko we mgle smużyły się gottenhavskie Seetowery. Pokazałem gdzie ma stanąć nasz Big Boy najwyższy nad Kałużą, bo Adamowicza kuje w oko tym podwójnym, betonowym penisem w oko Szczurek. Jak to stwierdzić raczyła Hania, faktycznie w sprawie całej chodzi najwyraźniej o to: kto ma większego. Podchwyciłem radośnie temat, w końcu, ostatecznie korygująca me życie mechanika przypadku sprawiła, że pracuję w najwyższym, najbardziej fallicznym budynku w okolicy, który w dodatku ma numer 69.
Odczuwam nieokiełznaną chęć zamordowania kogoś za pomocą wyciskarki do czosnku i łapczywego pożarcia jego okrężnicy. Jest sobotnia noc i już za chwilę uczczę głębokim snem koniec tego najbardziej jebanego z ostatnich stu tygodni. Gdy na moment byliśmy sami z Hanią w mojej kuchni, pod sweterkiem odznaczyły jej się wyraźnie sterczące sutki. To było urocze. Zawsze uwielbiałem obserwować w sobie tę różnicę pomiędzy tym kim jesteśmy a tym kim mielibyśmy chęć być. Bo w samej zawilgotniałej głębi jesteśmy bestiami moi drodzy. Bestiami, które z opuszczonym łbem siedzą na zadach u stóp Pana i słuchają po raz kolejny tyrady: Że tak nie wolno. Co z tego, że nie wolno, kiedy w głębi naszych skorych do wycia dusz chcemy poszarpać na strzępy ten dywan rzeczywistości, nasrać na błyszczący bielą marmur prawa, upolować coś niewinnego w cieniu liści rajskiego ogrodu, rwać, pieprzyć, maczać pyski w świeżej, parującej krwi...
Tymczasem w poniedziałek idziemy z kuzynkami do zoo, za tydzień w leśniczówce świętować będziemy przyszycie skrzydeł kolejnemu aniołkowi, a w dzień obok podwójne urodziny Krzyśków. W międzyczasie będę pracował, jadł, srał i spał, uklepywał się i mościł w codzienności. I tak do samego końca mojego, lub jej.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz