wtorek, 20 kwietnia 2010

Śliczna detonacja głosu



Gdyby ten wulkan wybuchł
parę dni wcześniej...

(Lady Pazurek)

Ludzie nadal wyrzucają choinki...
Z ziemi nic nie widać. Dopiero ze szczytu Cmentarnej Bramy pokazują się smugi pyłu niesione po błękitnym niebie przez wiatr. Wyglądają jak sfałdowanie piasku na dnie jeziora, fala za falą. To ciekawe jak bardzo naszą percepcję ogranicza miejsce, w którym przebywamy. Wystarczy 16 pięter i świat staje się czymś innym.
Z pewnością stałby się inny dla kogoś kto ostatniej soboty wybrałby się na nocny spacer na plażę, gdzie wskutek oblewania uwolnienia Najjaśniejszej spod ciężkiej płetwy Prawa i Sprawiedliwości, czy też jak chcą niektórzy: Przeproście i Spierdalajcie, urządziliśmy wyścigi rowerowe po płyciźnie. Dodać należy, że na ośmiu startujących były tylko cztery rowery, składana hulajnoga, para rolek oraz karton po telewizorze.
Wyścig był zażarty i bezwzględny, obfitujący w krwawe obrażenia, zgrzyt zderzających się bolidów, liczne fruwające w powietrzu kawałki zwykłe i organiczne oraz jedną reanimację usta-usta, z tymże reanimowany odmówił współpracy na widok nachylającej się nad nim ohydnej paszczy i uciekł w głąb morza skąd wabiliśmy go potem półlitrówką przez blisko godzinę. Do dalszych konsekwencji należało nieludzkie zwleczenie mnie z barłogu i prawdopodobnie Borysa, oraz gorączkowe przeszukiwanie Zatoki w celu odzyskania roweru oraz rolki. Wrak roweru odkryliśmy w pobliżu mola, gdzie spoczywał zatopiony niczym amerykańska barka desantowa pod Guadalcanal, po rolce natomiast nie pozostał żaden ślad co spowodowało powstanie teorii, że odpłynęła wraz z porannym odpływem w kierunku otwartych wód, gdzie z pewnością spowoduje katastrofę jakiegoś tankowca.
I uwierz nam proszę droga Iwono Magdaleno szukaliśmy naprawdę dokładnie, wszak znaleźliśmy nawet spoczywającą spokojnym snem wiecznym na głębokości metr dwadzieścia komórkę Seby, oraz leżące na przestrzeni 5 metrów dna drobniaki jego. A zamarznięte jaja dzwoniły nam w głębinie niczym dzwony zatopionych miast wprowadzając zapewne w zadziwienie wieloryby gdzieś w zielonej głębi odległego Atlantyku.
W niedzielę zaś w południe odbyły się w Herbaciarni obchody pierwszych urodzin Krewetki, przesunięte z lekka, ponieważ przedtem jej szanowna rodzicielka się półpasła. Krewetka otrzymała zbiorczego misia wielkości sterowca, pod którym będzie mogła się schować jeszcze przez wiele lat. Herbaciarka, będąca posiadaczką dumnego a obfitego biustu, którym zapewne przyprawiłaby o czkawkę Lolo Ferrari, ubrała na tę okazję „pionową bluzkę”, z której owe cuda wysuwały się co jakiś czas majestatycznie niczym transkontynentalne pociski z silosów, tak że ich właścicielka pochylając się musiała subtelnie podtrzymywała je dłonią, by w urodzinowym torcie nie pozostały subtelne odciski.
Jest wiosna moi kochani, ptaszki śpiewają, niebo jest błękitne a ja od niemal 6 lat żyję w celibacie, resztę dnia spędziłem z bólem żołądka i światłowstrętem. W radiach nadal miauczeli, po raz pierwszy więc od roku odpaliłem kasety. O zmierzchu niczym zombi w drzwiach stanął Seba z uśmiechem psychopaty na twarzy i pokrytą wodorostami rolką w rękach. W poniedziałek na szczęście czekała mnie praca, inaczej pewnie bym się wykończył.

Rozmawia sąsiad z sąsiadem:
- Popatrz pan, Jacuś się żeni, a
jeszcze wczoraj raczkowało toto
po trawniku, taplało się w kałużach...
- No, w końcu wieczór kawalerski
miał.

(Angora)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz