piątek, 12 lutego 2010

Ile zła trzeba wyrządzić by ocalić dobro



No i tak, cholera,
budzę się rano a
tu znowu nie ma
Teleranka...

Wczoraj jak wracałem doma i z nieba znowu zaczęło opadać miękkimi megatonami to białe gówno, ogarnęła mnie dziwna pewność, że sobie dzisiaj znowu trochę powiosłujmy. I faktycznie, od rana machałem różową płetwą, Szuflą Zwaną Dziwką, mając do pomocy jednego z NeuPorciaków, który opowiadał jak to kiedyś miał maluchem 5 wypadków w tydzień, a gdy grzaliśmy się na klatce, przeglądał gazetki reklamowe, mrucząc pod nosem: Ale fajny dresik. Z tym maluchem to było niezłe, dał za niego 2 stówy, a za pierwszą stłuczkę dostał od kobity 350 złociszy. Nim na koniec tygodnia samochód ostatecznie oddał krew pod czymś większym i masywniejszym, wygenerował swoją wielokrotną wartość w twardej walucie. W ogóle ten koleś jest niezły, a wyboisty szlak jego egzystencji wyłożony jest pomiażdżonymi wrakami przeróżnych pojazdów. Raz nawet przypieprzył w niego radiowóz...
Jutro jedziemy na bój z lądolodem wielką ekipą na dwa samochody i trzy osiedla, a od poniedziałku zasiedlę zapewne na pełen etat Cmentarne Wieże wznoszące się nad Brętowem. Co nie wiecie gdzie dokładnie jest Brętowo? Spoko, miejscowi też nie wiedzą.

- No nie! To znowu  ta  jebana
 bulionetka Knorra! Trzeci raz!
- Nie patrz!- Krzyknęła rozdzierająco
Lady Pazurek zasłaniając moimi
rękami swoje oczy.

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz