niedziela, 17 stycznia 2010

Lodowa piosenka



- Niepokoi mnie stolec.
- Nie ciebie jednego.

(House)

Klątwa różowości nadal mnie prześladuje. Po tym jak Lenn uszczęśliwiła mnie różowiusią siatką, z którą wędrowałem potem przez pół dnia, uaktywniła się w pełni w formie jażąco różowej szufli do śniegu, którą o 5 rano wręczył mi w samym, zamarzniętym sercu Dzielnicy Dziwnych Klatek mój szef. Uśmiechał się przy tym szeroko i mięsożernie niczym pterodaktyl. W takich chwilach człowiek zaczyna zastanawiać się, kto jeszcze czyta tego bloga. Tak na wszelki wypadek jednak zaznaczam, nie chciałbym dostać różowym fortepianem z jasnego nieba aby poznać ostateczną odpowiedź...
Obecnie płacę za swoją szybkość i dokładność. Szefowa spółdzielni zobaczyła, że nasi sąsiedzi skuli lód u siebie, niesiona więc babską dumą uparła się by skuć go i u nas. To, że oni skuli go by zabłysnąć przed własną spółdzielnią po tym jak przez 3 dni pozwolili ludziom wydeptywać ścieżki w śniegu po uda to nieistotny szczegół. Ale co ja będę narzekał robota zdrowa i interesująca (jak byłem mały, to zawsze fascynowało mnie jak ci kolesie skuwają lód po kawałeczku i zawsze miałem ochotę tego spróbować. Jak widać marzenia się spełniają) i na świeżym powietrzu, nawet bardzo świeżym bo akuratnie było tam –14. Autochtoni przybywali do mnie tłumnie pytając kto jest autorem tego debilizmu. Sumiennie informowałem kto, niech ludzie wiedzą na co idą ich ciężko zarobione pieniądze. Na poniedziałek znowu zapowiadają śnieg.
Następnym razem zainwestuję w kanister etyliny i zapałki i im tą ulicę po prostu podpalę.
Jak wróciłem do domu około czternastej, umyłem się i położyłem na chwilę. Zamknąłem oczy a jak otworzyłem była dziewiętnasta.
Wyrzeźbiłem w lodzie na szybie w jednej z klatek twarz dziewczyny. Wyszła mi taka fajna dzikuska. Było cały czas zimno więc wmarzła w głąb lodu. Fajnie jest patrzeć jak ludzie gnając przez zwykłość przestają na chwilę gadać przez końcówkę, zatrzymują się, potykają się nagle wytrąceni z rzeczywistości. W takich chwilach czuję po co powstałem.
Gdy skrzypiąc na łączach ewakuowałem się z tego lodowego piekła na cieplejsze niziny, mgła szronu rozstąpiła się ujawniając błękitne do bólu niebo, a słońce zalało blaskiem zamarznięte lasy. Przepięknie, każda gałązka, każda igła wszystko krystalicznie białe i skrzące się milionem lodowych klejnocików.
Było pięknie, jak na karcie z szwajcarskiego kalendarza. Odetchnąłbym pewnie w zachwycie, gdyby nie to, że taka operacja zmieniłaby mnie zapewne w element roziskrzonej scenerii.
Znaleźliby mnie rozmarzającego wiosną. Oto człowiek który zachłysnął się pięknem. „Czyż żywioły nie są piękniejsze od tych, których unicestwiają?”

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz