Człowiek strzela, Bóg
kule nosi, a Loki zmienia
ich trajektorie
(Mortka)
Granica parku, betonowy ogryzek spalonego mola, murek niżej
plaża i morze roziskrzone światłem księżyca. W nocy to bardzo ciemne miejsce
Brzeźna. W świetle księżyca wszystko skąpane w bladej poświacie. Morze
spokojne, cisza. Wokół nieruchome postacie ludzi, którzy w milczeniu stoją i
patrzą.
Wyszedłem z cienia drzew i uderzyła we mnie ta scena. Tak
cicho, tak nieruchomo, tak pięknie. Jak coś wprost ze stron „Ostatniego
brzegu”. Ostatnia minuta ludzkości.
Koryto wyżłobione przez płynącą wodę w piaskach pośród łąk
Redy. Woda wiła się, rzeźbiła i układała. Całe dno zrudziałe od rdzy zasłane
mniejszymi i większymi grudkami skorodowanego żelaza. Forsujemy je z Danem
brodząc przez błota w kierunku nowo powstającego osiedla.
Rolls Royce przed kościołem, ludzie rzucający monetami,
dzieciaki rzucające się falami za brzęczącym deszczem. Smutny dworzec na końcu
świata i wielkie, kręte przejście podziemne.
Jest mi zimno. Zimno z głodu.
Rozkopane podwórko. Sieć wykopów pod system nawadniający.
Wyglądają jak okopy. Mam front za oknem. Pierwszą Wojnę Światową. Schodzę tam
wieczorami, grzebię w sypkiej ziemi. Odnajduję zagubione zabawki i zapomniane
łuski pocisków. Fraternizacja wszechświatów. Upiory wszystkich czasów łączcie
się w poświacie księżyca. Czy przepuszczając tę ziemię pomiędzy palcami,
przepuszczam też między nimi dawno wyschniętą krew? Nic nie przesłania nieba.
Żaden Richthofen nie rzuca rękawicy.
Odsłaniam firankę. Czekam. Czekam aż ciepło słońca zaleje
mój pokój.
Nie wzywaj Boga nadaremno.
Naprawdę chcesz żeby cię
usłyszał?
(Mortka)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz