wtorek, 6 października 2009

Pytasz o zmierzch jeszcze przed porankiem



Nie nazywaj go świnią, proszę,
mdli mnie na samą myśl, że
miałbym zjeść mięso zwierzęcia
tego samego gatunku co on.

(Mortka)

Wiatr nie ustawał w wysiłkach. Chmury mknęły po niebie jak szare torpedy, aż ostatecznie zniknęły za horyzontem, odsłaniając intensywnie błękitną kopułę nieba. Ziemię zalało złote światło słońca nadające wszystkiemu posmak dobrego wspomnienia.
A ja muszę siedzieć w domu. Złapałem jakiegoś wrednego bakcyla. Nie mam lekarstw, żuję więc czosnek. Zapewniam, kto nie żuł czystego czosnku, ten jeszcze niczego nie przeżył. Wrażenie jest nie do opisania, nie wspominając już o soczystym ZAPACHU, który toruje miejsce w tłumie i zapewnia miejsca siedzące w tramwajach. Muszę rozważyć ewentualną możliwość wykorzystania go w czasie napadu na bank, tudzież siania terroru w Warszawskim metrze. Rano wpadłem do babki, zobaczyłem, że jej nie ma i poszedłem. Godzinę później przychodzi babka i mówi: ty chyba byłeś u mnie bo wszędzie jedzie czosnkiem... Ostatnio tyle wrażeń zapewniła mi szklaneczka jodu po Czarnobylu.
Ojciec zainicjował kolejną ofensywę remontową w ogródku i właśnie zza okien dobiega mnie subtelny odgłos drzew owocowych wyrywanych z ziemi za pomocą samochodu. W niedzielę dostałem od starszych jakąś, podobno fenomenalną książkę o robieniu pieniędzy. W środku była dedykacja i jeden dolar na dobry początek... Może to chociaż jakiś historyczny dolar? Lecę sprawdzić. Cóż osobiście jestem zdania, że jeśli chodzi o początek jakiegoś sensownego inwestowania to 10 000 byłoby bardziej na miejscu.
Szponiasta wpadła na pomysł, że rozliczne dowody wskazują jednoznacznie, że jestem misiołakiem. Odparłem, że to wyjaśnia czemu rano budzę się cały oblepiony miodem a policja wciąż poszukuje sprawcy, zagadkowych nocnych włamań.
Ostatnie tajemnicze, a najprawdopodobniej związane z zamieszczeniem hausowego teledysku zwiększenie liczby wejść na bloga znacznie przyspieszyło termin imprezy z okazji moich pierwszych 100 000. Szykujcie się więc kruki i wrony. Nadchodzi czas dziobania.

Wtedy, ponieważ nerwowość
przebiega między gołębiami
szybciej niż golas przez klasztor,
z góry zaczął padać lepki deszcz

(Pratchett)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz