piątek, 16 października 2009

Marsz żywych czołgów



Jeśli uważacie, że źle wyglądam
to żałujcie, że nie mogę wam
pokazać jak się czuję

(Bunch)

Poszliśmy ze Szponiastą na plażę by popatrzeć na sztorm. Ale plaży nie było. Fale przelewały się przez wydmy, lizały stare betonowe schody, rozbijały się z impetem o ogryzek po molu siekąc nas rozpędzonymi chmurami wodnego pyłu. Wiatr zatykał oddech w płucach. Odwróciłem się plecami do ryczącej bestii kotłującej się od horyzontu po horyzont, puściłem szelmowsko oko do Pazurzastej i położyłem się na plecach na wietrze.
Zadzwonił Marzan uwięziony w magii sztormu na gottenhavskim bulwarze, w telefonie jego urywany głos w tle trzasków i wycia, nie usłyszałem prawie nic, tylko zachwyt.
Jutro, najprawdopodobniej, w wieku niemal 33 lat, rozpocznę moją pierwszą w pełni legalną pracę. Wciąż nie wiem czy to tryumf, czy porażka, na razie czuję ulgę.
W całym mieście hekatomba drzew. Liście, gałęzie i całe pnie. Niektóre leżące w poprzek ulic, tak, że wycięto tylko w nich przejazdy dla samochodów. Upadło kilku starych, liściastych przyjaciół. Wielka wierzba nad Radunią, koło Green Waya czy stare rosochate drzewsko za Samem w Brzeźnie. Muszę iść zobaczyć jak wygląda w środku park i popatrzeć, co morze wyrzuciło.
Dziś był odcinek Hausa, w którym Wilson umył kubek. Od tego kubka i na tym kubku, miałby zaczynać się i kończyć teledysk, oparty na szkielecie „Cross” Withinów, na You Tube, który tłucze mi się po głowie.
Okazało się, że Lady Pazurek ma wykłady z mademoiselle Milewską, o pszennych włosach za zgrabne pośladki i Francją w duszy. Poetka uczy ich o czasoprzestrzeni, rany! Powiedziałem Pazurkowatej by powiedziała jej, że mnie zna, choć jeśli się dobrze zastanowić to może nie jest najszczęśliwszy pomysł.
Dobra, dosyć, szlus, muszę iść spać by jutro wstać o świcie i odkryć jak dojechać do mojej nowej pracy.

Doszedł do wniosku, że w tym
wypadku bohaterska głupota
będzie lepsza niż logiczne
tchórzostwo

(Bunch)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz