Freja – po włosie twym nad
zerwanym wiaduktem wejść
i spaść na śmierć i życie, łeb
i szyję... Koszmar to czy
marzenie
(Marzan)
Ależ jest szaro. Tak szaro powinno być w Święto Zmarłych.
Wilgotny oddech zmęczonego świata osiadający na twarzy. Sprzątając trafiłem w
szafce na stare Gratki. Wyjąłem ostatni numer i przeczytałem od deski do deski.
Potem uświadomiłem sobie, że przecież jest sobota, tak jak wtedy i tak jak
wtedy spędzam popołudnie pochylony nad stołem, czytając przez lupę rzędy
drobnych literek. Ależ mi brakuje pozytywnej mocy, którą ci ludzie nieśli ze
sobą jak falę uderzeniową. Ależ mi brakuje tych ludzi.
Z głośników grzmi Carmina Burana, przechodzi w nagłe
uderzenie „No fear” The Rasmus. Odczuwam radość, narastającą energię, tęsknotę.
Słodką gorycz. Mam cholerne 6 kilo takich listów z przeszłości. Chyba zacznę
czytać sobie co sobotę jeden. Znów odnajdę zagubionych przyjaciół, znów na
chwilę zostanę legendą, znów choć na parę godzin odzyskam moje medium.
Naturalne środowisko. Jestem ciekaw czy gdy w końcu uzyskam dostęp do sieci,
będę w stanie to powtórzyć, tylko na nową, dostosowaną do nieskończoności netu,
gargantuiczną skalę.
Ostatnie dzwonki „No fear”, co teraz? Remix Metallicy i Britney Spears. Trzeba
usłyszeć, żeby uwierzyć.
Teraz kawałek, którego autora nie znam, choć podejrzewam
Scootera, nazywam go „Shes de sun”, podkręcam kolumny na cały regulator i czuję
na skórze bicie potężnego serca.
Dzwonił Seba wrócił przywożąc afrykański wiatr we włosach.
Zrobili rozkoszną rundkę wokół Atlantyku. Płynęli tak długo, że już
zastanawiali się, kto pójdzie do beczki, jeśli wiecie co chcę powiedzieć. Nasz
Amant jest na lądzie od pięciu dni, a zadzwonił dopiero teraz z pożyczonego od
prostytutki telefonu. Podobno przywiózł skrzynkę jakiejś fioletowej berbeluchy
z Montevideo. Muszę zaraz iść sprawdzić tę informację, zanim zwali się tam
okoliczna ludność i dalsza rodzina...
Gdyby można było cofnąć czas
byłbym z wami od początku
(Demon – ostatni numer Gratki
17-12-2000)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz