Jej lniane włosy spływały tak
by uformować spiralną mgławicę
piękna, jaśniejącą jak gdyby w
blasku skalpeli
(Aldiss)
Trwa moja ulubiona pora roku. Jest jeszcze ciepło ale mocny,
północny wiatr niesie już ze sobą zapowiedź chłodu i ledwo uchwytny zapach
lodowców. Zachody słońca trwają w nieskończoność, wiatr rwie na strzępy chmury,
są szaro - czarne ale na krawędziach intensywnie czerwone gdy łapią lejące się
zza horyzontu ostatnie promienie słońca. Gdy z parku odpływają ekipy remontowe
w szarym przedzmierzchu pojawiają się milczące postacie, które mijają się w
ciszy niczym statki we mgle. Koparki powyrywały z ziemi pordzewiałe żelastwo.
Tu splątane żyły drutów dawnych linii telefonicznych, a może to stara trakcja,
w końcu dawniej linia tramwajowa była gdzieś właśnie w tym miejscu. Porwane
kanistry i beczki, tu i ówdzie pogięta lufa karabinu czy odkształcona skorupa
szrapnela. Przy Zjeździe Śmierci budują półkoliste schody amfiteatru. Fajnie by
było, gdyby oznaczyli w jakikolwiek sposób ślad po starych torach tramwajowych
dochodzących kiedyś głównym przejściem aż do plaży. Kiedyś była to
najprawdziwsza ulica. Ciekawie wyglądałby taki stary wagon tramwaju stojący
ponad piaskiem plaży. Można by zrobić w nim jakiś lokalik dla zakochanych i
nazwać „Tramwajem zwanym pożądaniem”, czy coś w tym duchu.
Wędrując wczoraj w tym nastroju ostatniej godziny świata,
byłem szczęśliwy. Tak się zdarza. Szczęście nigdy nie trwa, szczęście to
chwila, która mija po jakimś czasie pozostawiając ciepło w sercu. Absolutne
piękno świata, dużo, dobrze wykonanej roboty, trochę pieniędzy i wystarczy.
Wyprowadzka od starszych była decyzją życia. Jest czasem biedniej, jest czasem
głodniej, ale powoli odchodzi ten paraliżujący bezwład i nerwowe spętanie
umysłu, gdy człowiek przejmuje się legionem nieistotnych pierdół, mających z
reguły znaczenie dla wszystkich oprócz niego.
Dziś Szponiasta ma egzamin, na studia magisterskie i gdy w
końcu do mnie dotrze będę musiał zająć się rekonstrukcją wykruszonych nauką,
katarem i brakiem snu kawałków jej pazurzastej duszy. W nocy śniło mi się, że
wielki kot spija mój oddech i autentycznie nie mogłem przez chwilę oddychać.
Wyrwałem się siłą ze snu z ręką przy ustach i zastanawiając się czy to
rzeczywiście zdematerializował się tu jakiś demoniczny sierściuch czy też przez
sen zassałem kołdrę. Lenn śle mi sms za smsem. Zainstalowali w końcu w Małym
Czerwonym Domku internet i teraz pulchny kurdupel mknie przez multiwersum
niesiony falą kreatywności. Chyba potrzebuję sieci. Proza życia i całe jego
piękno – bieg od celu do celu.
- To by było dopiero mroczne
gdyby nasz prezydent usiłował
udekorować siatkarzy medalami
- Daliby mu pewnie jakieś schodki
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz