Stirlitz nie lubił masowych
rozstrzeliwań, ale odmówić
jakoś nie wypadało...
Powróciła Bazylia, kobieta może nie piękna, ale posiadający
taki zalatujący piżmem i odrobiną krwi zwierzęcy wdzięk. Wpadła, zapytała czy
nadal mam dziewczynę, a gdy dowiedziała się, że tak westchnęła z teatralnym
smutkiem. To było słodkie.
Wczoraj pracowaliśmy w miejscu zwanym Kowale. To jedna z
tych dzielnic, o których samo Miasto nie wie, że je ma. Robota wyskoczyła
niespodziewanie – sprzątanie domu po remoncie, chwyciłem więc pod pachę Stasia
Zwanego Czesiem i zawitaliśmy do miejsca stojącego na krawędzi wysoczyzny, z
którego okien rozciągał się widok na bezkresne równiny Żuław. Było mi odrobinę
nieswojo, nie jestem przyzwyczajony do płaskiego lądu.
Z domu wyszedłem o świcie, szedłem wraz z narastającą
jutrzenką, pośród chmur lśnił cienki sztylet księżyca. Do centrum dotarłem z
pierwszymi, gęstymi od soczystego pomarańczu, promieniami słońca. Stasiu już
czekał, a zleceniodawca dojechał, nim zdążyłem się na dobre zatrzymać. Nigdy w
życiu nie umyłem tylu okien. Koło południa dotarłem do świetlików na dachu. To
był hardcore. Patrzyłem na szkło prosto w słońce. W końcu, odchyliłem je i
myłem stercząc wychylony do połowy, pokrytego dachówkami dachu. Wyglądałem
jakbym zjeżdżał w kierunku spokojnych równin na wielkim, pokrytym łuską czołgu.
Po wszystkim wpadłem do Domu Sióstr, Avatar oglądała właśnie
z Dannonkami jakiś uroczo debilny film o zombie z Segalem, który tu nazywał się
Tao i chodził z mieczem po szpitalu pełnym rześkich nieumarłych. Lenn dała mi
prowiant na noc, a Avatar upragnioną i od dawna oczekiwaną płytę ze „Znikającym
Punktem” i moim własnym „Niebem nad Berlinem”. Teraz jeszcze tylko „Blink” z
Madalene Stowe, gdzie gra w czerwonej sukience na skrzypcach i tak uroczo
oplata gościa nóżkami, i będzie pełnia organoleptycznego szczęścia.
- Co robiła podejrzana?
- Uprawiała najstarszy
zawód świata...
- Kamieniarstwo?
(Monk, którego jak dotąd
nie widziałem ani odcinka)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz