piątek, 14 sierpnia 2009

Szczęście kocha szaleńców




Pamiętam jak kiedyś w muzeum
widziałem notatki Mickiewicza
i stojąc nad tą gablotą zastanawiałem
się czy wieszcz był akurat pijany
czy upalony. Słowa w wersach,
wersy w strofach tańczyły jak
różowe słonie z najbardziej
przerażającej sceny w „Dumbo”

(Ćwiek)

Otworzyłem drzwi. Za nimi czaił się księżyc. Jego jasne światło wlało się do środka jak fala odznaczając na ścianie za mną mój wyraźny cień. Rzuciłem na niego okiem, ale nie wyglądał jakby się miał ode mnie oddzielić. Przez moment poczułem się jak jakiś wampiryczny Piotruś Pan grzejący swą marmurową cerę w pulsującym świetle gwiazd i wlatujący nocami przez okna do pokojów nastoletnich dziewcząt, o gładkich szyjach by porywać ich dusze do Nibylandii. Obawiam się tylko, że mam ostatnio zbyt mało dobrych myśli by wzlecieć dokądkolwiek.
Kupiłem, po 5 zeta od sztuki, dwie stare monety od jakiejś kobity. Wyceniłem je raz, drugi, potem trzeci. Okazało się, że cholery są warte ponad 2000. Super powiecie, jasssne. To trochę tak jakby student handlujący trawką w akademiku znalazł karton z trzydziestoma pięcioma kilogramami kokainy. Nadmiar szczęścia i klęska urodzaju. Po prostu zła liga. Trzy dni ganiałem próbując je upłynnić. Zgodnie z przewidywaniami wszyscy jak jeden usiłowali mnie okantować proponując jedną czwartą ceny. Skurwiele powiadamiali się nawet nawzajem. Wchodzę do kolejnego antykwariatu, a tu gość zrywa się z błyskiem rozpoznania w oku i mówi: No to niech je pan pokarze. Jebana filatelistyczna mafia. Miałem ochotę cisnąć ten złom do Motławy ku uciesze przyszłych archeologów.
Zakupiłem też czipsy salami... Myślałem, że to czipsy o smaku salami, ale nie, to salami pocięta jak czipsy. Całość musiała wyglądać jak ta scena z Garfielda, gdy odkrył u siebie w kuchni płatki śniadaniowe o smaku lasagni. Bo moi kochani, ja po prostu kocham salami. Jestem w stanie wciągać ją kilogram po kilogramie, mogę z nią spać tuląc czule jej krągłości w ramionach, smarować się wonnym tłuszczem i tarzać w smakowitych plasterkach, z których każdy uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. Najprawdziwsza Alicja w krainie peperoni.
A poza tym po powrocie do domu odkryłem w umywalce ślimaka bez skorupki. Ktoś ma pomysł jak on się tam dostał?

Idziemy przez park
- Jestem zmęczony i zdołowany...
- Po spotkaniu ze mną powinieneś być
wesoły i rześki jak skowronek!
- Arch! Arch! - wyrzęziłem śliniąc się z
lekka, podskakując pląsawicznie
i wymachując energicznie dłońmi po
bokach, niczym rozszalałe kiwi
- PO!!!

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz