wtorek, 11 sierpnia 2009

Kto mi dał miotacz ognia bez paliwa?



Stasiu (rycerz) - ...mam tu na pochwie
takie miedziowanie. Jak będzie kasa
to da się trochę kamieni szlachetnych
na jelec i pozłoci pochwę...
Lady Pazurek – Misiu, też chciałabym
mieć pozłacaną pochwę.

Miałem napisać coś „ładnego”, ale jestem dziś na to zbyt zmęczony i zdenerwowany. Najchętniej to bym kogoś dzisiaj zniszczył. W takich chwilach brak sieci w domu jest najbardziej dotkliwy. Ach wypruć komuś merytoryczne flaki, czepiać się słówek, przeinaczać sens wypowiedzi sugerując, że rozmówca jest upośledzonym umysłowo zoofilem grającym na bandżo. Tak, wpadałbym jak anioł zagłady na matrymonialne czaterie i rozgłaszał, że jestem dwumetrowym murzynem lubiącym rozrywać usta panienkom, moim kutasem wielkim jak betoniarka, czy coś równie twórczego.
Rzygam dziś rzeczywistością. A jak tylko zabrałem się za pisanie to te cwele z Energetyki odłączyły prąd. Jak mi kiedyś spalą komputer to pójdę i wysadzę im elektrownię.
Pogoda też się zjebała. Wisi nisko nad ziemią i grozi. Dam sobie uciąć lewe jajo, że jak tylko wyjdę na zewnątrz zacznie się wielki, wilgotny kataklizm, opad stulecia i razem z wodą z nieba zaczną spadać statki i dziesięć milionów rozwścieczonych dorszy.
Kurde, brakuje mi budowy, tak bym sobie zburzył jakąś ścianę, albo porzeźbił boszem bruzdę w żelbecie. Zacisnąć zęby i naciskać aż do omdlenia ramion. Poczuć smak wapiennego pyłu w gardle, by móc go potem spłukać zimnym piwem. Faceci jednak potrzebują pracy fizycznej. Bez morderczego wysiłku facet zmienia się w robaka. Małe, wijące się oślizgłe rzeczy pod kamieniami biurek. Ależ bym kogoś zajebał...
Wczoraj zawędrowałem po popołudniu do WhiteTown. Obejrzałem nowiutkie centrum Haffnera i Niedawno przerobiony Park Północny. Poszedłem do samego końca parku, byłem ciekaw jak rozwiązali sprawę bagien, które powoli pochłaniały tam drogi, turystów. Kobiety z wózkami i ogólnie stały ląd. Zadżebiście. Usunęli asfalt i drogę zrobili na drewnianych pomostach, czadzik, na końcu, obok dawnej granicy dóbr opackich, a później Frei Stadt Danzig, obecnie zaś granicy z Gottenhaven zrobili symboliczny fundament altany postawionej niegdyś na cześć jednego z lepszych burmistrzów. Dalej jest dziki jar, dzikiej rzeczki, która bezwstydnie meandruje po piasku plaży aż do wód samej zatoki.
Na molo jacyś anglojęzyczni chłopak i dziewczyna, przy pomocy sprzętu wyposażonego w zestaw pedałów i dwie kolumny Rolanda, składali na żywca piosenki. Byli świetni i wycieli mi godzinę z życiorysu.

Od jutra nie chodzę...

(Szponiasta pod nosem)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz