niedziela, 5 lipca 2009

My name is Eugene Schwartz, I squawk



Jako czynnik przeciwdziałający
entropii ludzie w gruncie rzeczy
są anachronizmem. A jak to ład-
nie ujął Philip K Dick w „Valis”:
Do  zwyczajów  wszechświata
należy likwidacja anachronizmów

Sobota

Lenn brodziła przez świat, wlokąc wózek pełen rozradowanej Krewetki przez głęboki piach plaży. Przez pół dnia dążyła ku morzu, by się w nim nurzać, pławić wśród toksycznych girland zmutowanego morszczynu niczym mały, pulchny narwal, tańczyć wśród fal na ogonku, niczym Mała Syrenka po zderzeniu z tankowcem. Skończyło się oczywiście na tym, że podeszła podejrzliwie do linii fal, zanurzyła mały palec i pisnąwszy „Zimna!”, dokonała strategicznego odwrotu. Czyż nie za to kochamy kobiety?
Zabrałem potem całą trójkę na spacer, aż po nasze miejscowe Mos Ajslej, promieniujące niezdrową, rozbuchaną aktywnością form życia, pośród mruczących neonów, blinknięć bilardów i ochrypłego głosu wyjącego na karaoke: Bo ja tańczyć chcę!!!
Oczywiście gdy tylko Lenn upakowała się bezpiecznie do tramwaju lunął deszcz i przykleił mi świat do żeber.
Dzisiaj z Gottenhaven wypływają żaglowce. Był plan żeby uruchomić jedno ze starych dział na Kępie i zaserwować uczestnikom nieco brzeźnieńskiej rozrywki. Okazało się, że dysponujemy nawet potrzebnymi częściami, było już jednak za późno na skołowanie amunicji. Z tymi działami to też niezły patent. Niedługo po wojnie mieliśmy ministra obrony z obsesją: „Nigdy więcej Września”. Obudował nasze wybrzeże bateriami dział, ale z tajemniczych względów, jakoś tak je rozmieszczono, że w jednym miejscu zatoki była ślepa strefa między zasięgami armat. A że Ruski świetnie znali wszelkie nasze plany obrony więc dwukrotnie, raz za Gomułki i drugi raz gdy szykowali się do wkroczenia w osiemdziesiątym, do strefy po cichutku wpływały nocą ruskie okręty i trzymały w rakietowym szachu połowę naszego wybrzeża, a genialni twórcy systemu obrony mogli im co najwyżej pomachać.
No nic kończę bo wzywają mnie pierwotnym zewem nachos z herbaciarni, słyszę nawet coś jakby popiskiwanie serowego sosu.

Wpada chłopiec do sklepu.
- Ble bleblubu bleble Pepsi.
A sprzedawca do niego:
- Dwie butelki czego?

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz