Jeśli masz przepiękną żonę, odlotową
kochankę, superbrykę, nie masz kłopotów
z urzędem podatkowym i prokuratorem,
a gdy wychodzisz na ulicę świeci słońce
i wszyscy się do ciebie uśmiechają
- narkotykom powiedz NIE!
(Playboy)
Była pełnia to wyszedłem. Druga nad ranem w śpiącym nadal
jest piękna. Księżyc pożółkły jak stary ząb. Głębokie cienie, rześkie powietrze
i cisza. Cisza, w której świetnie słychać własne myśli.
Dawno, dawno temu na Gradowej Górze w starym zamczysku
mieszkała zła królewna. Co noc przechadzała się pośród blank patrząc na lśniącą
w świetle księżyca wstęgę rzeki. Trupi blask bawi się pośród tańczących na
wietrze rudych nici jej włosów. Co wieczór o zachodzie słońca zadaje zagadkę
młodemu mężczyźnie, a gdy ten nie potrafi odpowiedzieć – zrzuca go z murów.
Zbocza Gradowej Góry usłane są zwałami potrzaskanych szkieletów. Księżniczka
ubiera się w suknie ze sznurków, nazywa się Yoru, choć pośród równin nazywają
ją Rudą wiedźmą. Kiedyś była aniołem, ale starła swoje skrzydła pośród perskich
dywanów i wilgotnych prześcieradeł. Anioły nie zostały stworzone do kochania.
Gdzieś OBOK, na ceglanej wieży wypalonego kościoła św. Jana
sam Książę Ciemności Mixer gra w kości o dusze z Pułkownikiem Cieniem.
Pułkownik jest marnym graczem i buteleczki wypełnione dymnymi smugami
eterycznego światła powoli, lecz stale zmieniają właściciela. Mixer
nieruchomieje pochylony nad blatem, nasłuchuje, potem odwraca się powoli i
przez niewielkie okienko patrzy ponad sfalowanym morzem czerwonych dachów na
pusty szczyt Gradowej Góry. Pułkownik podnosi odwrócony kubek, patrzy na liczbę
oczek i klnie na czym świat stoi. Demon Frustracji odrywa spojrzenie od okna i
z szarym cieniem uśmiechu na ustach wskazuje na ostatnią buteleczkę. Pułkownik
kładzie ją na boku i popycha, nim doturla się do ręki Miksera, Cień zniknie
pośród innych cieni, a na ciemnych ulicach ludzie będą umierać by kolejnej nocy
gra mogła trwać dalej.
Ulicą w pełgającym świetle latarni wędruje wróżka Blevins
nucąc coś po irlandzku. Wysoko nad nią ścierają się armie światła i ciemności,
i w absolutnej ciszy rozpadają się gwiazdozbiory. Gdy słońce wynurzy się zza
horyzontu, jego pierwsze promienie zabarwi rozpylona w stratosferze krew.
Nadchodzi poranek, w niego wzbijają się kruki snu, bruki
przestają płynąć i układają się porządnie wzdłuż ścian i wokół latarni. Koty
opuszczają dachy upewniwszy się uprzednio, że słońce znowu wstanie. W milionie
mieszkań dzwonią budziki, gra Radio Zet a ludzie szykują się do wyjścia do
pracy przekonani, że oto nadszedł kolejny, zwykły, oczywisty, nudny dzień.
Gdzieś w trzewiach miasta, głęboko pod żeliwnymi nagrobkami
studzienek kanalizacyjnych, przewracają się z boku na bok, w niespokojnym śnie,
piaskowe gorgony, czekając na swój czas. Nic nie jest oczywiste.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz