piątek, 12 czerwca 2009

Złociste skrzydła sfinksów


A kto się na Pazurzastą połaszczy
tego śmieciarka rozpłaszy

(Niezwykle życzliwe i zupełnie darmowe ostrzeżenie)

Prawda is out there, płoń oceanie, ogniu krocz za mną. Jestem w twoim domu, zadzwoń do mnie. Emocjonalna mapa kinematografii. Doktor Hause powłóczy noga przez wewnętrzne ścieżki mej skomercjalizowanej cokolwiek wyobraźni. Poznałem wiele tajemnic w moim życiu, ale nie tą Laury Palmer.
Deszcz tłucze o dach z metalowych paneli, jest wilgotno ale ciepło, świat pachnie czymś cudownie nieprawdopodobnym. Grzechocząc gąsienicami błyskawic burza sunie z burzą, pies Sióstr chowa się w bunkrze pod trójkątnym blatem stołu, pośród naszych stóp.
Wróćmy jednak pod dach. To taka sama, ceglana  wiata śmietnikowa jak ta w której połowie ktoś niegdyś urządził „Klub Alkoholika”. Biegliśmy tam po szkole by patrzeć, przez otwory pomiędzy białymi cegłami, na siedzących w kręgu mężczyzn. Światło pojedynczej żarówki odbijało się w wędrującym szkle. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem słowa Lechia i Kaczmarski. Na ścianie olejną farbą ktoś narysował kształt butelki i wkleił w środek nalepkę z Żytniej.
Później nadeszły czasy transformacji, odejście śniegu, słynnego przybytku na Herbowej i Gruzinów wbijających noże w plecy kelnerom w brzeźnieńskim  Trokadero. Teraz mamy czas deszczu i burzy. To przyjemny czas, czas gdy można wędrować niezauważanym.
Obejrzeliśmy dziś cztery odcinki „Sześć stóp pod ziemią”, z przyjemnością stwierdzam że sceny z całującymi się namiętnie facetami wprawiają mnie w lekki dysonans. Ziarnko pyłu pod powieką. Z radością witam każde pęknięcie w skorupie obojętności. Mój świat pokrywają lodowce.
Pijemy winiak, deszcz tłucze o blachę jest wpół do 11 a w powietrzu nadal jest wyraźny ślad jasności. Piszę na wilgotnym papierze, opartym na kolanie. Długopis zapada się za głęboko, przestaje co chwila pisać, muszę poprawiać, gonię myśli, boję się je stracić. Nadchodzi lato. Lato to czas śmierci. Najsmutniejsza pora roku dla potworów. To miesiące szczęścia trawożerców. Bezrozumny czas.
Widziałem dziewczynę pędzącą z dwoma chłopakami w kierunku dworca. Krótkie ciemne włosy czarna bluzeczka i takaż króciutka, powiewająca spódniczka, do tego długie czarne buty sięgające połowy jędrnych ud, a może to były takie pończochy. Dziękuję mocom, że się za nią obejrzałem. To straszne że Bóg mógł stworzyć coś tak wspaniałego.

Napisy na murach można było
ignorować  na  własne  ryzyko.
Czasem  miasto starało się w ten
sposób  przekazać  coś,  co  tkwi
może nie w jego wrzącym umyśle,
a w pękającym sercu.

(Pratchett)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz