Nasi złapali pasożyta pod prysznicem...
Ciekawe czy się wyrywał?
(Po słuchaniu radia)
Są trzy. Na krańcu plaży. Na krańcu świata. Gibkie, czarne
sylwetki na tle powoli zachodzącego słońca. Podchodzą do nas i siadają, jedna
uśmiecha się do mnie znacząco. Kiedyś, dawno, dawno temu kąpaliśmy się całą
bandą na golasa w spienionym, jesiennym morzu. Było ciemno jak cholera, a
jesienne morze nocą jest straszne. A więc zimno, fale uderzające w plecy,
smagająca skórę lodowata piana i uczucie obcowania z ogromnym potworem, który
czai się gdzieś wokół i przelewa miękko, ocierając się o człowieka w najmniej
spodziewanym momencie. Zduszone śmiechy i krzyki, wszyscy nieźle nagrzani i
buzujący promilami. I nagle w tym zimnie i ciemności ciepłe nagie ciało. Uderza
fala, czyjeś ramiona i gorące usta. Na chwile objęła mnie nogami, dopóki nie
rozdzieliła mnie następna fala. Cztery lata zajęło mi dowiedzenie się, kto to
był. Do dziś uśmiecha się w ten kpiarski sposób. Musiała mieć niezły ubaw.
Druga siada po lewej, jest teraz żoną Borysa i matką
dzieciom. Kiedyś zrzuciła mi na głowę z drugiego piętra skrzynkę z kwiatami.
Chybiła o 15 centów. Ja w odwecie rozbiłem jej okno puszką EB.
Trzecia tańczyła kiedyś w teledysku Closterkeller. Zrobiła
mi kiedyś masaż stopami. Jest to jedyna osoba której pozwalam się przechwalać,
że mnie podeptała.
Milczę, patrzę jak życie toczy się wokół. Jestem ostatnio
bardzo nietowarzyski. Wszystkich spławiam, mało wychodzę, nie odbieram
telefonów. Mam ochotę być sam. Krążę po Mieście przekraczając granice dzielnic.
Dużo patrzę. Dużo pracuję, mało śpię. Tropią mnie wizje i sny. Staję nad
Motławą i wyobrażam sobie leżące na jej dnie pozieleniałe, pokryte szlamem
okręty. Wzbiera we mnie woda i zmurszałe kadłuby wynurzają się strząsając z
siebie stare puszki i opony. Przelewają się z wodą ponad barierkami i płyną w
dół siecią ulic.
Szponiasta brnie przez sesję. Dzwoni, wyżywa się na mnie.
Potem grzecznie przeprasza i znowu się wyżywa. Idzie jej nieźle i to mimo tego,
że przyspieszyli im o parę tygodni oddanie pracy licencjackiej. Marzan wyszukał
gdzieś kasetę z niemieckim filmem „Kot i Mysz”. Jest tam utrwalone Brzeźno z
lat pięćdziesiątych, jeszcze z wrakami na redzie. Chyba jednak zrobię dla niego
wyjątek w moim nietowarzyskim kalendarzu.
Małżeństwo jest to klęska strategiczna
po sukcesie taktycznym
(Chłopecki)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz