czwartek, 4 czerwca 2009

Kerczum kerczum pssss


Jest tylko kilka rzeczy tak ponętnych
jak zranione ego pięknego anioła

(Dead proof)

Cała kreatywność i przemyślność gatunku ludzkiego wychodzi gdy ładuje się siedemdziesięciokilową, długą na trzy metry bramę na lekką aluminiową taczkę. Przejechanie nią potem przez pola krawężników, okolice gęsto zarośnięte słupami i dzikie hordy gnające z obłędem w oczach do i z Lidla to już betka.
Dopada mnie samotność. Ciężki, ołowiany ciężar. Wszyscy pracują albo mają dzieci, albo jedno i drugie. My Lady niczym walkiria mknie z bojową pieśnią na ustach przez sesję a ja samotnieję stojąc na końcu asfaltowego jęzora wlewającej się na plażę Drogi Donikąd, na której końcu spłonęły niegdyś Łazienki Południowe. Niebo jest jasne i pastelowe, chmury ostro odcinają się od niego czernią i granatem. Daleko na linii horyzontu niczym klejnot żarzy się Hell, Bliżej, pośród rozświetlonego kobierca Gottenhaven, pełgają po sterczynach  dźwigów, suwnic i masywnym korpusie czarnej wierzy Sea Tower czerwone światła. Wychyla się to wszystko zza klifów i wygląda jakbym płynął Brzeźnem w kierunku Mordoru. We mnie jest pustka i wiatr. Samotność boli, szarpie wnętrze nienasyconą próżnią, budzi tęsknoty. Jest zajebiście. Jak wspaniale jest coś czuć.
Seba towarzyszył mi wczoraj w wędrówce. Pojawił się znikąd i w pewnym momencie zniknął nie wiadomo gdzie. Był upalony jak Marcowy Zając i opowiadał mi jak na redzie Mogadiszu widział śpiewające syreny.
W niedzielę prawdopodobnie będę miał nad piwem rozmowę o pracę. Cóż, każdy ma swój styl załatwiania spraw. Dreszcz przejmuje mnie na myśl o urzędowym piekle jakie będę musiał przejść by zalegalizować się i wejść do systemu. Cholera pewnie w końcu będę miał NIP.
Ale nie martwmy się na zapas. Może się nie uda i pozostanę wolny jak wiatr. Wolny jak Ciapek, który wyleciał z pracy zanim się zorientowałem, że ją ma. Gość z tym swoim fatalnym a heroicznym poszukiwaniem pracy staje się powoli legendarny, a opowieści o nim zaczynają dochodzić do mnie z różnych niezależnych stron.
U Starszego w pracy pojawił się nasz płetwostopy prezydent, który niech żyje!...krótko. Na zdjęciach wygląda jak mała obwisła laleczka, borowiki prowadziły  zmieniając kierunek jego ruchu dotknięciami w ramie. Podobno ożywił się dopiero, gdy mu powiedzieli, że idzie na obiad. Chyba uwierzę w Palikota.

Odkąd się urodziłam jest ciepło...

(Z rozmów o klimacie z Lady Pazurek,
może lepiej żeby Greenpeace się o
tym nie dowiedział...)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz