wtorek, 24 lutego 2009

Ju bisajd mi


Ja – znam parę dziewczyn z tego przybytku
Krzych – Ha! A ja znam szefową...
Ja – Ok, dobra, wiem co to szarża

Piątkowa impreza wyszła nawet fajnie. Hitem okazały się francuskie bułeczko-paszteciki Kudłatej, był też barszcz z uszkami przytaszczony przez Awarii, który kończyłem zresztą wczoraj z strasznymi konsekwencjami. Lenn zrobiła makaron nadziewany mięsem w maku, wszyscy zresztą naznosili żarcia, była to chyba pierwsza nasza impreza z nadmiarem środków spożywczych. Dan przyniósł nawet wór ziemniaków i zwalił mi go pośrodku kuchni.
Nie mam „gościnnych” kapci, zaoferowałem więc dziewczynom skarpety, każdą w innym kolorze. Mam ich całą szufladę. Same lewe, ponieważ z różnych tajemniczych, zapewne także fizjologicznych względów przejawiam ubolewania godną tendencję do przecierania skarpet prawych. Dziewczyny skarpety przyjęły, uśmiechając się podejrzanie szeroko. Jak na razie nikt nie stracił stóp.
Tylko z piciem coś słabo szło, co prawda była między nami jedna abstynentka z zasadami, druga z zakładem oraz Awaria, ale trzy i trochę opróżnionych flaszek wina to trochę za mało by mogło się wykluć jakieś widowiskowe szaleństwo. Już nie wspominając nawet, że Awaria ku powszechnej rozpaczy, znów nie zatańczyła na stole.
Na pożegnanie któryś dowcipniś zakręcił mi zawór wody zimnej, skutkiem czego przez dwa dni zastanawiałem się patrząc na wątły strumyk lecący z kranu, gdzież się ona do diabła podziała.
A tak poza tym? Cóż, Szponiasta zakończyła sesję, i jest szczęśliwa... Szczęśliwa! Szczęśliwa i wolna jak dzika świnia. Przetacza się tylko z boku na bok w piżamce z Kłapouchym, kiwa nóżką i czyta „Zmierzch” do 3 nad ranem. Ostatnio na zajęciach składali jakieś przedśredniowieczne szkielety dzieci. Ucieszyła się bardzo, bo zawsze lubiła puzzle, a tu jeszcze szereg niespodzianek „że to nie było jeszcze zrośnięte z tym”. Wychodząc z sali po zajęciach ich miejscowy as przestworzy znany jako Robin, wskazując pod  ławkę zakrzyknął z entuzjazmem: O a tam leży jeszcze paluszek...  Kurcze, a nas na studiach wysyłali tylko z kamerą na Targi Ezoteryczne.

Nieznany  oficer  sygnałowy  do
pilota marynarki, po jego szóstym
nieudanym  lądowaniu  na  lotni-
skowcu: „Tutaj musisz wylądować,
synu. Tu jest jedzenie”.

(Angora)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz