niedziela, 22 lutego 2009

Alternatywna nogawka prawdopodobieństwa


Było gorące lato. W tramwajach brakuje czasem jednego krzesła, tam usadziłem właśnie odwłok, był tłum a we wnęce przede mną upakowała się zgrabna laseczka o krótkich kręconych włosach, zwiewnej białej koszuli zapiętej tylko na dwa środkowe guziki i z błyskiem złośliwej wesołości w oczach. „Zobaczyliśmy się” i coś między nami przeskoczyło. Było naprawdę gorąco. Zaczęło się coś w rodzaju mentalnego tańca drobnych ruchów, tak że ostatecznie ja byłem lekko wychylony w przód a ona wyginała nade mną swój gładki, odsłonięty brzuch. Temperatura wzrosła nagle o jakieś 4000 stopni. Miałem jej skórę dosłownie o trzy centy od twarzy.
Wszyscy znają mój niezwykły rozsądek, skłonność do długiego, głębokiego namysłu. W dwie setne sekundy jak na twarzy poczułem bijące od niej ciepło i zapach, robiłem już „glonojada”. Dla niewtajemniczonych – niezbyt szybkie przejechanie po czyjejś skórze półotwartymi ustami, takie lekkie muśnięcie wargami i oddechem czyjejś skóry i tego delikatnego puszku. Dotyk bez dotyku, taki leciuteńki podmuch erotyki.
Na chwilę wygięła się nade mną mocniej, po czym zaśmiała się perliście i mruknęła: No co ty. Po czym odskoczyła tak, że cofnęła brzuch, za to nachyliła górę, tak że praktycznie znalazłem się wewnątrz jej dekoltu. Nie muszę oczywiście dodawać, że o żadnym staniku nie było mowy i znalazłem się oko w oko z ładnym, brązowym sutkiem.
W innym świecie zostalibyśmy pewnie idealną parą a nasze czyny na drodze szalbierstw i rozboju opiewane byłyby w pieśniach snutych w przyplażowych smażalniach i mrocznych tulejach odrapanych podwórek. Tak się jednak zdarzyło, że ja od paru miesięcy zawracałem głowę niejakiej Lady Pazurek, a ona od trzech lat prześladowała szlachetnego poczciwinę (Zapewne za ten opis znajdę jutro w łóżku okrwawioną głowę konia) o imieniu Mieczysław.
Trafiliśmy ostatnio na niego inaugurując uroczyście uruchomienie przez Borysa jakiejś mutacji Skejpa. Zapytał nas nieopatrznie co zakupić dla swego ukochanego szaleństwa na urodziny, na co my oczywiście ochoczo uraczyliśmy go mrożącymi krew w żyłach opowieściami o facetach robiących prezenty swoim kobietom.
Tak więc jesteśmy ze Struną dobrymi kumplami, ja odkładam dla niej Polskę Zbrojną a ona przywozi mi z Malty arabskie świerszczyki. Za każdym razem gdy przyjeżdża wita nas w swoim roboczym stroju francuskiej pokojówki i stawia na blacie jakieś eukaliptusowe, procentowe paskudztwo, które smakuje jak płyn do naczyń i generuje napady nostalgii.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz