Cnotą piękna jest prostota. Każda
komplikacja formy musi być uza-
sadniona treścią. Duszą piękna jest
dystans.
(Simone Veil)
Od chwili przeprowadzki straciłem prawie 7 kilo. Gubię
tłuszcz w tempie 3,5 kilo na tydzień. Jestem bez przerwy głodny, ale też
cholernie ożywiony. Czuję że oczyszcza mi się krew, wyostrzają zmysły a myśli
są lżejsze. Czuję też jak budzi się zagubiona gdzieś po drodze drapieżność.
Przed słowem Kiszczak znów krystalizuje się słowo pułkownik.
Wczoraj poszedłem po prostu przed siebie, bez wyraźnego
celu. Skręcałem pod wpływem impulsu. Niebo było czyste, popołudnie zaś złote i
piękne do bólu. Szedłem pod prąd złocistych strumieni światła, skręcałem w
zagubione ścieżki, przystawałem by pogapić się na kolory i formy... Nie robiłem
tego od lat. I po raz pierwszy od naprawdę dawna nigdzie mi się nie spieszyło.
Przedtem czułem ciągle w sobie coś skurczonego i drżącego co cały czas goniło
mnie do domu, kazało mi się w nim kryć, przez świat zaś przemykałem pogrążony
głęboko we własnej głowie.
Krążyłem po zarośniętych ruinach, w miejscu dawnych
azbestowców, poszedłem przez lasy zarastających pozostałości starych działek i
kempingów, powędrowałem wzdłuż wyschniętego rowu melioracyjnego, skakałem po
resztkach śluz. W zagajniku odkryłem miejsce do picia. Chłopaki w formie stołów
wykorzystali betonowe ławki, wykopane zapewne gdzieś w okolicach odległego o
kilometr bulwaru, przytachali też betonowe stołki, które miasto ustawiło koło
molo razem z kamiennymi stołami do gry w szachy. Spodobała mi się ta ich
pomysłowość i determinacja. Tuż obok jest mały, choć nadspodziewanie wytrzymały
szałas sklecony z różnych przypadkowych elementów. Nie dałem rady zajrzeć, ale
całość sprawia wrażenie używanej. Nie zazdroszczę komuś kto tu sypia o tej
porze roku. Niemniej gdy zrobi się cieplej i pojawią się liście miejsce musi
być idealne i świetnie ukryte.
Na działkach mało nie wglebałem się do starej piwnicy.
Wrzuciłem tam płonącą gazetę, żeby się rozejrzeć i ze środka buchnął błękitny
płomień, mijając mnie o centymetry. Muszę tam jeszcze wrócić z latarką i
saperką. Nic nie będzie bezkarnie ziało na mnie ogniem.
W niedzielę opijaliśmy doktorat Zwierza i nasze liczne stado
zasiedliło cały tył herbaciarni. Zwierzu jest śliczny. Ostrzygł splątaną i
zapewne radioaktywną gęstwę rudych kudłów, drań nawet częściowo się ogolił i
założył marynarkę, a mama owinęła mu szyję dziecięcym szaliczkiem, który mógłby
spokojnie nosić jako bransoletkę. Było nas wystarczająco dużo by podzielić się
na frakcje. Dzięki temu Lady Pazurek mogła zobaczyć cień tego jak wyglądały
dawne spotkania gratkowe.
A jutro z Robertem wypruwamy herbaciarni bebechy i zaczynamy
remont. Z niecierpliwością czekam , by zobaczyć co czai się pod parkietem,
zalewanej regularnie przez sąsiadów podłogi. Spodziewam się czegoś w rodzaju
płaskiej wersji Davego Johnsa, jego bijące serce Robert trzyma zapewne
skrzętnie ukryte w mikrofalówce.
W sumie lubię pracować przy herbaciarni, bo potem
przesiadując tam mam takie, miłe wrażenie jakby częściowo było to też moje,
jakbym był w jakieś formie domu. Zawsze pozostaje jednak trochę niesmaku, bo
Robert lubi sobie oszczędzić. Z reguły nie biorę od niego więcej niż połowę
tego co bym wziął gdzie indziej, a on jeszcze z tego zdziera. Tu już nawet nie
chodzi o kasę choć też jest ważna, jakby nie patrzeć ładuję w to czas i
energie, które mógłbym wykorzystać gdzie indziej, chodzi o to, że gdy ktoś cię
tak traktuje to zdaje się zwyczajnie sugerować, że cała ta ciężka robota i
wysiłek były gówno warte.
Zawsze gdy człowiek zaczyna wątpić
w siebie palnie takie głupstwo, które
go zachwyci
(Lec)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz