środa, 14 stycznia 2009

Dokąd? W tą ciemność czy w tamtą?


Cnotą piękna jest prostota. Każda
komplikacja formy musi być uza-
sadniona treścią. Duszą piękna jest
dystans.

(Simone Veil)

Od chwili przeprowadzki straciłem prawie 7 kilo. Gubię tłuszcz w tempie 3,5 kilo na tydzień. Jestem bez przerwy głodny, ale też cholernie ożywiony. Czuję że oczyszcza mi się krew, wyostrzają zmysły a myśli są lżejsze. Czuję też jak budzi się zagubiona gdzieś po drodze drapieżność. Przed słowem Kiszczak znów krystalizuje się słowo pułkownik.
Wczoraj poszedłem po prostu przed siebie, bez wyraźnego celu. Skręcałem pod wpływem impulsu. Niebo było czyste, popołudnie zaś złote i piękne do bólu. Szedłem pod prąd złocistych strumieni światła, skręcałem w zagubione ścieżki, przystawałem by pogapić się na kolory i formy... Nie robiłem tego od lat. I po raz pierwszy od naprawdę dawna nigdzie mi się nie spieszyło. Przedtem czułem ciągle w sobie coś skurczonego i drżącego co cały czas goniło mnie do domu, kazało mi się w nim kryć, przez świat zaś przemykałem pogrążony głęboko we własnej głowie.
Krążyłem po zarośniętych ruinach, w miejscu dawnych azbestowców, poszedłem przez lasy zarastających pozostałości starych działek i kempingów, powędrowałem wzdłuż wyschniętego rowu melioracyjnego, skakałem po resztkach śluz. W zagajniku odkryłem miejsce do picia. Chłopaki w formie stołów wykorzystali betonowe ławki, wykopane zapewne gdzieś w okolicach odległego o kilometr bulwaru, przytachali też betonowe stołki, które miasto ustawiło koło molo razem z kamiennymi stołami do gry w szachy. Spodobała mi się ta ich pomysłowość i determinacja. Tuż obok jest mały, choć nadspodziewanie wytrzymały szałas sklecony z różnych przypadkowych elementów. Nie dałem rady zajrzeć, ale całość sprawia wrażenie używanej. Nie zazdroszczę komuś kto tu sypia o tej porze roku. Niemniej gdy zrobi się cieplej i pojawią się liście miejsce musi być idealne i świetnie ukryte.
Na działkach mało nie wglebałem się do starej piwnicy. Wrzuciłem tam płonącą gazetę, żeby się rozejrzeć i ze środka buchnął błękitny płomień, mijając mnie o centymetry. Muszę tam jeszcze wrócić z latarką i saperką. Nic nie będzie bezkarnie ziało na mnie ogniem.
W niedzielę opijaliśmy doktorat Zwierza i nasze liczne stado zasiedliło cały tył herbaciarni. Zwierzu jest śliczny. Ostrzygł splątaną i zapewne radioaktywną gęstwę rudych kudłów, drań nawet częściowo się ogolił i założył marynarkę, a mama owinęła mu szyję dziecięcym szaliczkiem, który mógłby spokojnie nosić jako bransoletkę. Było nas wystarczająco dużo by podzielić się na frakcje. Dzięki temu Lady Pazurek mogła zobaczyć cień tego jak wyglądały dawne spotkania gratkowe.
A jutro z Robertem wypruwamy herbaciarni bebechy i zaczynamy remont. Z niecierpliwością czekam , by zobaczyć co czai się pod parkietem, zalewanej regularnie przez sąsiadów podłogi. Spodziewam się czegoś w rodzaju płaskiej wersji Davego Johnsa, jego bijące serce Robert trzyma zapewne skrzętnie ukryte w mikrofalówce.
W sumie lubię pracować przy herbaciarni, bo potem przesiadując tam mam takie, miłe wrażenie jakby częściowo było to też moje, jakbym był w jakieś formie domu. Zawsze pozostaje jednak trochę niesmaku, bo Robert lubi sobie oszczędzić. Z reguły nie biorę od niego więcej niż połowę tego co bym wziął gdzie indziej, a on jeszcze z tego zdziera. Tu już nawet nie chodzi o kasę choć też jest ważna, jakby nie patrzeć ładuję w to czas i energie, które mógłbym wykorzystać gdzie indziej, chodzi o to, że gdy ktoś cię tak traktuje to zdaje się zwyczajnie sugerować, że cała ta ciężka robota i wysiłek były gówno warte.

Zawsze gdy człowiek zaczyna wątpić
w siebie palnie takie głupstwo, które
go zachwyci

(Lec)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz