Nie chcę sławy. Chcę nieśmiertelności. Nie chcę ambicji.
Ambicja to bestia, która wszystko pożera i wiecznie pozostaje głodna. Mijam
ceglaną podmurówkę, ziejące czernią otwory okien. Wokół rosną Jesiony
Szwedzkie, mają korę szarą i gładką. Czuję się jakbym szedł pośród tłumu
szaroskórych kobiet, które podążają wprost z „Jesteśmy snem” LeGuin, gdzieś w
tył na podniebne łąki, ponad Akademią Medyczną. Te łąki są jak pasy startowe do
nieba. Spojrzenie mknie ponad trawą by trafić nagle pomiędzy stado spłoszonych
chmur.
Idę lasem w drugą stronę. Niebo zostaje za plecami. Ziemia przede mną nagle się urywa i 40 metrów niżej widać
spiętrzone wzgórza dachówek, zaskakujące samo centrum Miasta, którego nie
zapowiedział żaden dźwięk. Obok mnie staje kobieta, która napisała w nocy, że
”Już nie potrafi beze mnie żyć”. Trzymając się za ręce przekraczamy krawędź.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz