wtorek, 1 kwietnia 2008

Lifeforce


- łatwiej  jest  polować  na
  ludzi niż na ryby.
- nie są tacy śliscy

(My)

Słońce padało pod kątem zmieniając trawniki w jasnozielone dywany, rozświetlając smugi dymów z kominów, wyciągając ze starych ścian i zakamarków orgię światłocieni. Świt wypływał falami zza stoku wzgórza, stok upstrzony mozaiką gdyńskich eksperymentów architektonicznych z ostatnich 70 lat prawie wyczuwalnie przesuwał się przez cienie wraz z wędrującym słońcem. Wielka bestia składająca się z betonu, cegieł, dachówek i rynien. Powietrze wypełniało się wiosną, z drzwi na dole wyszła, poprawiając włosy, zmęczona prostytutka, drogą w dół stoku wędrowała drobnym krokiem jakaś starowina. Jedna opuszczała świątynię grzechu, druga szła do świątyni Boga.
Było dość zimno, odetchnąłem po raz ostatni porankiem i cofnąłem się do mieszkania Marzana. W łóżku za mną zamruczała Szponiasta, dalej w kuchni na materacu spał słodko Marzan tuląc do siebie kolejny spalony czajnik.
A skoro cofamy się już w przestrzeni cofnijmy się i w czasie. Słońce świeciło pod podobnym kątem, ale jego światło było pełniejsze, cieplejsze, z tą nutą podskórnej czerwieni znamionującą późne popołudnie. Stojąc na peronie kolejki we Wrzeszczu dzieliłem się Awari pomysłem zrobienia budzików, które wydawałyby z siebie dźwięk hamującego na dworcu pociągu.- 90% przebudzeń, 10% zawałów.
Szponiasta dołączyła do nas dwa przystanki dalej wprost z uniwersyteckiej biblioteki.
To miało być coś w rodzaju parapetówy. Ludzie przychodzili i wychodzili przez całą noc. Świat z każdą wypitą butelką stawał się piękniejszy. Awari doszła do miejsca w którym nie widziała już, że napełniano jej szklanki i z niedowierzaniem pytała: Ja tego nie wypiłam?. Dragi pytał żonę, czy może wypić? Może? Może?...Nie mógł. Następnie dotarli młodzi gniewni. Młody Fac pił uczciwie i pamiętał moją przykurzoną nieco twórczość. Maier, który jak każdy szanujący się młody, polski twórca, żyje na krawędzi nędzy, wciągał wszystko co dało się zjeść łącznie z okruchami czipsów. Krążą opowieści o poczęstunkach u Maiera: Chcesz kanapkę z kurkumą czy przyprawą do mięs?
Reszta eskadry omawiała scenariusz filmu, w którym ośmiolatki konstruują bombę, i całą, porażającą głębię relacji między nimi. Bomba miałaby być konstruowana w szopie... „Z blachy falistej”- wtrąca Maier –„To będzie takie industrialne”. Potem zaś Maier uniósł ze sobą do knajpy obraz z koniem wiszący dotychczas na klatce Marzana. M mu go odebrał i niósł to niewątpliwe arcydzieło wystające spod kurtki. Martwił się, że go dopadnie jakiś sąsiad, ale ja myślę, że mógłby zawsze powiedzieć, że wyprowadzał bydle na spacer.
Rano, eksterminując Marzanowe zapasy pasztetu i ostrowi, nachodziła mnie nostalgiczna nuta wspominkowa i co chwila opowiadałem o Goszkiej. Potem oczywiście spotkaliśmy ją czekając na kolejkę. Przywitaliśmy się, ale wagonu nie dzieliliśmy. Patrzyłem potem jak wędruje bujając się przez peron w Sopocie długowłosa i długonoga.

- Było siedmiu facetów i ja.
- Byłaś jak rodzynek...
- Taka mała i pomarszczona?

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz