piątek, 4 kwietnia 2008

I fink ajm kriminal...


Dowódca   piechoty   morskiej  dźgnął
Kancelistę bez słowa w nerkę kciukiem
wielkości   sporego  kołka. Wykazując
dziwną solidarność, skłóceni zazwyczaj
przedstawiciele   kawalerii,  piechoty  i
korpusu    inżyrenijnego    podtrzymali
omdlałego  urzędnika, a  kilku  barczy-
stych marynarzy zasłoniło natychmiast
całą scenę przed oczyma cesarza.

(Przechrzta)

Magiel jest efemerydą. Teoretycznym poetą, który wydał naręcze tomików, które rozdawał dzielnie przy każdej okazji, każdemu, kto je chciał lub nie. Dbał też o odpowiednią ilość skandali: w restauracji, gdzie po jakiejś imprezie stołowali się poeci wywalił kutasa do talerza wypełnionego kotlecikiem, ziemniaczkami i sałatką i zaczął wydzierać się na kelnerkę „Żeby TO zabrała”. Klasycznie „szkodziło mu picie”, po paru głębszych potrafił wejść do kościoła i zacząć odprawiać mszę. Na ścianie trzymał rentgena z połamanymi żebrami swojej dziewczyny, które zresztą sam połamał. I co? I nic. Rozpływa się w stylistycznej mgle miasta. Wystarczyło trochę nie pisać, trochę się nie pokazywać. Ślad zostanie tylko w takich miejscach jak to, ale czy można być z tego dumnym?
Tymczasem Marzan dzięki rosyjskiej Naszej Klasie odnalazł się ze swoją pierwszą miłością, jeszcze z czasów gdy mieszkał w Korei. Mówi, że uczy się rosyjskiego na nowo, bo zasób słów nastolatka nie dostaje do języka flirtu. Wspomina coś o wyjeździe do Tatarstanu. Niecierpliwie czekam na kartki spod Uralu.
Tu należy wspomnieć, że parę lat temu, przez 2 czy 3 lata dostawałem kartki z całej Polski od Wuja Matta z Podróży, pisane charakterystycznym fraglesowskim stylem. Ja jako istota wolna i subtelna nie dociekałem specjalnie autora, przyjmując całą sprawę jako jeszcze jeden zadziwiający fakt, rozjaśniający moją mroczną egzystencję (...czy piszę jak emo?). Ostatnio do autorstwa przyznał się Marzan, a od Wuja Matta zacząłem dostawać smsy.
Dwudziestego koncert Haydamaków w Uchu. Istnieje poważna możliwość mojego pojawienia się tam w zacnym celu picia po ukraińsku. Gotenhaven jest miastem z wszech miar obrzydliwym, ma jednak jeden ogromny plus, z każdego miejsca tej przyszłej, peryferyjnej dzielnicy Miasta blisko jest do morza. A nie ma lepszego miejsca do alkoholizowania się niż jego brzeg.
Hmmm, tak sobie przeczytałem tą miłą i miodem płynącą notkę i stwierdzam, że mam chyba dziś jakiś kompleks. Nic to, jak to powiadał Pan Michał, na moment przed tym jak jego poszarpane flaki zaścieliły pięć kilometrów kwadratowych okolicy, zaraz pójdę na spacer, pooddycham wiosną, popełnię jakiś czyn karalny...

*

PS: Koncert Haydamaków został odwołany przez organizatorów.
Z poważaniem, Lady Pazurek.

*

Moja gwiazdka;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz