Ojciec kropnął sarnę skodą. Oboje zdaje się przeżyli,
stracił tylko lusterko. Zapada zmierzch. Przede mną rozżarza się koronka miast
wzdłuż zatoki. Mam pepsi, lekkie myśli, krew na dziąsłach. Topię się w smaku
Milki z kawałkami skórki pomarańczowej. Morze jest spokojne, niebo piękne,
wzdłuż linii wody wędrują zakochani. Moment perfekcji.
Są w moim życiu chwile, które staram się celowo zapamiętać.
Późne, letnie popołudnie pod pomnikiem Westerplatte, gdy
pomarańczowe światło zachodzącego słońca zmienia port w dole w złocistą
impresję. Jest jeszcze komuna, w dole przepływa statek i jak każdy inny,
mijając pomnik wyje syreną. Nagła dolina w dole, gdzieś za Nowym Sączem, wychodzę spomiędzy drzew, w dole stogi siana i droga.
Pastelowe dymy z kominów pod Masywem Śnieżnika. Zapach torowiska i pól w
sierpniowym słońcu, po lewej równa jak nożem uciął granica Mławy. Leśna ścieżka
pomiędzy Jelitkowem a Brzeźnem, gdy psy biegały wokół, co chwila sprawdzając
czy im nie zginąłem, miałem pierwszą dziewczynę, pierwszą pracę i po raz
pierwszy stanąłem otwarcie okoniem rodzicom, idąc pośród drzew, powiedziałem na
głos, że “Właściwie to jestem szczęśliwy”. Noce, wiele nocy. I więcej i więcej.
Co ciekawe moje najmocniejsze chwile przeżywałem z reguły w
samotności i w plenerze. Bywali wokół mnie ludzie, ale nigdy nie przenikali we
mnie zbyt głęboko. Pomijając banały i psychologiczne oczywistości. Sam nie wiem
co to o mnie mówi.
Po redzie przemyka stateczek pilota. Fale odkosu suną powoli
ku brzegowi, jakby mogły tak przebyć tysiące mil, jakby miały nieskończoną
ilość energii. Niedługo dotrą do brzegu i staną się słyszalne. Unoszę głowę,
pojawiają się pierwsze gwiazdy. W powietrzu pachnie wiosną. Kończę, nadchodzi
fala.
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
(nie pamiętam kto)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz