niedziela, 24 lutego 2008

Podpalając horyzont


Tańczysz  jak  marionetka!
Rzekła  rozentuzjazmowana
i wróciła do starego zegara
w którym zwykła przecze-
kiwać dzień.

(Ktoś Kiedyś)

Tak jak przewidziała Loża Plażowa, Sebę wyrzucono z sanatorium, z dożywotnym zakazem wstępu i serdecznym kopem zainstalowanym w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. W sumie nie zdziwiło nas to ani trochę, było wręcz oczekiwane, wysłanie Seby do miejsca, gdzie są kobiety, nawet sześćdziesięcioletnie, to tak jakby nałogowego palacza wpuścić do rafinerii. Chłopak dysponuje po prostu zestawem odruchów, który nieodmiennie każe mu powiedzieć coś w złym miejscu i w złym czasie, czy też z braku pomysłu na konwersacje, bezceremonialnie uścisnąć jakąś obwisłą pierś tudzież uszczypnąć zryty celulitisem pośladek.
W każdym razie wrócił, przywiózł miejscowe piwo i po parze zerodowanych, damskich fig dla każdego, „żebyśmy i my mogli to poczuć”. Piwo wypiliśmy a figi zakopaliśmy na wydmach, gdy Wielki S się rozrzewnił w trakcie opowieści o wyjątkowo czułej i grubaśnej kucharce.
Poza tym mieliśmy tu trochę wiatru. Drzewa frywolnie kreśliły ósemki na niebie, samochody sunęły bokiem po mokrych jezdniach a deszcz rozpędzony do prędkości światła rzeźbił fantazyjne wzorki na szybach. Miasto zniosło to z ceglanym spokojem, tylko w knajpach było ciaśniej, gdy lotne eskadry zostały wywiane z pleneru, ale jak dla mnie to właśnie było fajne. Parujący tłum okolicznej żulerii, śmierdzącej tysiącem podwórek, ciągnącej taniochę i snującej opowieści. A ja przecież cenię opowieści ponad wszystko.

Ktoś wykrzyknął moje imię,
i  naraz  coraz  więcej  ludzi
zaczęło  powtarzać to jedno
skromne słowo oznaczające
mnie

(Ktoś Kiedyś)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz