Tańczysz jak marionetka!
Rzekła
rozentuzjazmowana
i wróciła do starego zegara
w którym zwykła przecze-
kiwać dzień.
(Ktoś Kiedyś)
Tak jak przewidziała Loża Plażowa, Sebę wyrzucono z
sanatorium, z dożywotnym zakazem wstępu i serdecznym kopem zainstalowanym w miejscu,
gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. W sumie nie zdziwiło nas to ani trochę,
było wręcz oczekiwane, wysłanie Seby do miejsca, gdzie są kobiety, nawet
sześćdziesięcioletnie, to tak jakby nałogowego palacza wpuścić do rafinerii.
Chłopak dysponuje po prostu zestawem odruchów, który nieodmiennie każe mu
powiedzieć coś w złym miejscu i w złym czasie, czy też z braku pomysłu na
konwersacje, bezceremonialnie uścisnąć jakąś obwisłą pierś tudzież uszczypnąć
zryty celulitisem pośladek.
W każdym razie wrócił, przywiózł miejscowe piwo i po parze
zerodowanych, damskich fig dla każdego, „żebyśmy i my mogli to poczuć”. Piwo
wypiliśmy a figi zakopaliśmy na wydmach, gdy Wielki S się rozrzewnił w trakcie
opowieści o wyjątkowo czułej i grubaśnej kucharce.
Poza tym mieliśmy tu trochę wiatru. Drzewa frywolnie
kreśliły ósemki na niebie, samochody sunęły bokiem po mokrych jezdniach a
deszcz rozpędzony do prędkości światła rzeźbił fantazyjne wzorki na szybach.
Miasto zniosło to z ceglanym spokojem, tylko w knajpach było ciaśniej, gdy
lotne eskadry zostały wywiane z pleneru, ale jak dla mnie to właśnie było
fajne. Parujący tłum okolicznej żulerii, śmierdzącej tysiącem podwórek,
ciągnącej taniochę i snującej opowieści. A ja przecież cenię opowieści ponad
wszystko.
Ktoś wykrzyknął moje imię,
i naraz coraz
więcej ludzi
zaczęło powtarzać to
jedno
skromne słowo oznaczające
mnie
(Ktoś Kiedyś)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz