środa, 13 lutego 2008

Nie wiemy co to jest, ale na razie zwycięża


-Nie bój się. Póki jestem przy
 tobie nic ci nie grozi. No to
 cześć.
-Cześć....eeee, hm...

(My)

Poszliśmy sobie do kina na „Projekt Monster”. Spodziewaliśmy się lekkiej rozrywki w rodzaju „Godzilli”, gdzie rozwścieczona poczwara biega po Manhattanie, dzielni marines mogą postrzelać a błyskotliwi naukowcy zaskakują nas jakimś niekonwencjonalnym przebłyskiem geniuszu.
To był błąd.
To nieprawdopodobne jak punkt siedzenia zmienia punkt widzenia.
Nie wiesz nic, nic nie staje się jasne, czas rodzi jedynie kolejne pytania. Nie ma początku ani końca. Całość jest amatorskim filmem, który zaczęto kręcić na pewnej imprezie. Film pochodzi z wojskowego archiwum i jest zatytułowany z typowo wojskowym poczuciem humoru: Projekt Monster. Zaczyna się słowami: Materiał uzyskany z kamery odnalezionej na terenie nazywanym kiedyś Central Parkiem... Może to równie dobrze sugerować, że ktoś tę kamerę odnalazł po setkach lat niekończącej się wojny. Tak naprawdę nie wiadomo, kto wygrał.
Przez koszmarne obrazy przebija się czasami film uprzednio nagrany na tej kasecie. W połączeniu daje to upiorny efekt.
Forma paradokumentu sprawia, że wszystko nabiera logiki koszmarnego snu, łącznie z tym ostatecznym momentem, gdy budzisz się krzycząc... Tutaj nie możesz się obudzić, widzisz co się dzieje do samego końca.
Z kina wyszedłem  trochę wzruszony i strasznie przerażony. Nawet policjant, który mnie oczywiście dorwał na przełażeniu na czerwonym, puścił mnie po spojrzeniu w moją bezkrwistą twarz i grozę migoczącą na dnie oczu.
Nie powinienem chodzić na takie filmy do kina. Za mocno utożsamiam się z postaciami. Lawina bodźców wypełnia mi umysł jak w „Strange days”. Żyję w bohaterze, odczuwam to co on i gdy ginie gasnę też na chwilę. Umieranie nie jest przyjemne.
Pierwsza noc wypełniona gęstą mieszaniną strachu i smutku była ciężka, miałem wrażenie jakby ten film wszystko wokół zmienił, jakby świat stał się mniej stabilny. Wczoraj też zaśnięcie zabrało mi jakieś dwie godziny...
Można oczywiście zabić to wszystko śmiechem, nawet jeśli brzmi on z lekka histerycznie.
No bo przecież takie rzeczy, mogą wydarzyć się tylko w Ameryce, bo amerykanie tak fajnie biegają, krzycząc cienkimi głosami „Oh my God!” i mają mnóstwo broni. Gdyby monstrum spróbowało szturmować Moskwę, nikt by się specjalnie nie przejął bo wszyscy uznaliby, że to delirium. A bestia nie przeszłaby nawet dwóch kwartałów, bo miejscowi pocięliby ją na filety i zajęli się hurtową sprzedażą pamiątkowych figurek z kości, nie przejmując się faktem, że z takiej ilości kości dałoby się złożyć trzy kolejne bestie.
U nas też wyglądałoby to inaczej: Kajak przewrócony na redzie Portu Gdańskiego. Z wody wypełzła osiemdziesięciometrowa bestia, która zdołała dojść do połowy plaży, zanim zatłuczono ją butelkami...
-Czemu butelkami?- Zapytała w tym miejscu zdezorientowana Avatar.
-Użyliby tego co było pod ręką. No dobra: Bestia została zatłuczona butelkami i jedną czerstwą bagietką...
A tak poza tym, osobiście także postanowiłem stawić czoła potworom i zabrałem się za sprzątanie swojego pokoju. Mój pokój jako stwór złożony i złośliwie inteligentny staje się w takich sytuacjach ekstremalnie niebezpieczny. W ciągu dwóch dni pokaleczyłem się bardziej niż przez ostatnie trzy lata. Jak to bywa w podobnych sytuacjach wypływają na światło dzienne różne niepożądane ślady zatęchłej przeszłości, w stylu starych zdjęć, sprawdzianów, czy świadectw. Przysiadłem nad jednym ze sprawdzianów z polskiego, a tam komentarz mojej nauczycielki” Czołem Szadole, nos do góry, bo „... po nocy przychodzi dzień, a po burzy słońce”. Czymże są te wszystkie jedynki wobec wieczności wszechświata...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz