poniedziałek, 28 stycznia 2008

Poczuć radość tworzenia rzeczy dobrych


Z  serii,  kto  zrozumie  kobiety:
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy
Rodziłaś. Bo to był dzień.

(Lennonka)

W starej walizce, która spoczywa w niezgłębionych odmętach mojego łóżka, trzymam 8 tysięcy żołnierzyków miniaturek, 78 czołgów i dział samobieżnych, 40 dział i 19 samochodów, okręt desantowy, 8 łodzi i 25 pontonów. Na szafie zaś pośród obłoków kurzu kryją się obłe cielska bombowców i myśliwców. Do tego dorzucić jeszcze trzeba modele 3 kanonierek, 12 niszczycieli, krążowniki Aurora i Bluchter, pancerniki Graf von Spee, HMS Repulse i lotniskowiec USS Nimitz.
W domu mam dużo miejsca. W czasach nim nastała i przeminęła era psów, w naszym domu, parkiet był wodą a dywany lądami. Wielkie, pomalowane na szaro styropiany robiły za fortece, do dzisiaj mam cały karton klocków z których budowałem bunkry i mosty.
W swoim czasie, czekałem na wyjście rodziców i rozkładałem to wszystko po pokojach. Prowadziłem ataki i przełamania, organizowałem bohaterskie obrony i zmiatałem z powierzchni ziemi miasta. Czasem ułańska fantazja ponosiła mnie za daleko, tak jak wtedy gdy podpaliłem folię i zbombardowałem niemieckie pozycje pod Kurskiem katiuszami. Do dzisiaj ta część dywanu ukryta jest pod stołem.
Pamiętam minę matki, gdy wróciła kiedyś wcześniej i ujrzała rozciągniętą na 50 metrach kwadratowych miniaturową bitwę. Okręty na odległej redzie, rozciągnięte linie zasiek i barykad przeciwpancernych, ruiny miasta i wspieraną przez czołgi linię ataku rosyjskiej piechoty. To już nie wyglądało na zabawę. To było coś monstrualnego, o setce zmiennych i tysiącu elementów.
Dziś mam Europę Universalis i Cywilizacje, ale czasem sięgam do starej walizki by wyciągnąć garść zamarłych w chwili walki i umierania postaci. Gładząc pokryte najprawdziwszą sadzą burty Tygrysów i Pattonów przypominam sobie jak pokazywałem kumplom na podwórku jak zrobić mobilny czołg z cegły garści piachu i patyka. Przypominam sobie osiedlowe i międzydzielnicowe wojny. Kusze na gwoździe, smugi krwi zmywane z klatki gdy przynosiłem z podwórek chwalebne rany. 9 złamań, 34 blizny, krople potu rzeźbiące smugi w pyle pokrywającym twarz, dzika radość zwycięstw i gorycz porażek. Strach i chwała.
Z perspektywy czasu wiem, że właśnie dla takich chwil żyłem. Zwycięstwo, porażka, walka, to wywołuje we mnie dzikość, pozwala poczuć się mężczyzną, zrywa wszelkie granice i pozwala sięgnąć absolutu. Całe życie szukałem dla siebie wojen w których mógłbym wziąć udział.
Przez lata różnie mnie nazywano: Pelin, Paszczak. Herr Plik, Shadow Jack, ale jedna ksywa przewijała się wśród innych, stale powracała, trwała. Nieważne jak śmiesznie czy anachronicznie brzmi to w dzisiejszych, discopolowych czasach: teraz i na zawsze, nazywam się Pułkownik Kiszczak  

...warto być Ikarem, by choć
na chwilę  doświadczyć  pra-
wdziwej wolności. Cena jest
wysoka,  ostateczna, ale  pa-
miętać  cię  będą  przez
tysiąclecia...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz