piątek, 25 stycznia 2008

Księżyc – wodna planeta


Misiu, złap mi mewę. Obetniemy
Jej nóżki bo nie pasują do reszty.

(Lady Pazurek)

Księżyc patronuje podróżom bez celu. Księżyc budzi tęsknotę i rozbudza magię. Księżyc jest kobietą, w odpowiednich dniach miesiąca: dziewicą, żoną i matką. Księżyc jest znakiem Bogini. Lubię noce gdy księżyc jest na niebie, gdy grzeje odsłonięty policzek. Ten rodzaj ciepła odczuwają kiszczaki i koty. Ktoś napisał, że gdy księżyc jest w nowiu przybierają wody i płodność, więcej w nas krwi i rosną nasze umysły. Księżyc jest kotwicą, która trzyma ziemię w równowadze, bez niego planeta tańczyłaby jak szalona baletnica. Jedna półkula płonęłaby w świetle wiecznego dnia, druga tkwiłaby w lodowych okowach wiecznej nocy. Bywało, że zastanawiało mnie czy ludzie przetrwaliby to, czy zamieszkiwaliby ten cienki pasek terminatora, tkwiący w niezmiennej równowadze światła i mroku. Żyliby w poświacie wiecznego przedświtu.
W „Jack of the shadows” Zelaznego w takim właśnie świecie na wysokiej skale oczekiwał poranka anioł, i gdy ten w końcu przyszedł, anioł rzucił się na ratunek głównemu bohaterowi, mimo wszystkich popełnionych przez niego niegodziwości. Gdy po aksamicie nieba wędruje księżyc, skrząc się odbiciami pośród ziarenek miki w piasku pustej plaży, wydaje mi się, że na tej książce oparła się cała moja religijność.
Kupiłem „Jestem Legendą”, książkę na której oparto film. Jest inna niż film, zupełnie inaczej się kończy. Szczerze mówiąc tak, że człowiek ma ochotę podwinąć pod siebie nogi i zapiszczeć.
Na świat wokół spadła wiosna, niebo jest stalowo-błękitne. Moje wędrówki wydłużają się, jestem na lekkim rauszu, pogrążony w niedospaniu balansującym na krawędzi majaków. Wczorajszą noc mocno przechorowałem. Potworny ból głowy, karku i pleców. Rzygałem dalej niż widziałem i byłem tak słaby, że gdy już powlokłem się do łazienki to przesiedziałem tam oparty o wannę ze trzy godziny. Myślałem, że już po mnie. Czasem mi się to zdarza. Wbrew wszelkiej logice, gdy taki moment minie, lubię to. Kolejny poranek wydaje się tym najpiękniejszym w życiu, wszystko sprawia przyjemność.
Rano zrobiło mi się lepiej, w ciągu dnia trochę mną jeszcze trzęsło, ale coraz słabiej. Wydaje mi się, że w zeszłym roku na przełomie zimy i wiosny miałem coś podobnego. Mimo wszystko wolałbym by nie powtarzało się to co roku.
Wczoraj byliśmy u Marzanów, siedzą na kartonach. Dwójka ludzi którzy idą po tej samej drodze, ale każde w innym kierunku.

-Misiu włóż rękę do dziupli
-Jasne, i wyciągnę ją z grzechotnikiem...
-„Odkrycie w Parku Oliwskim! Są ofiary
  ale wąż czuje się dobrze...”

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz