Słyszę szelest liści i kroki kochanka,
czysto teoretycznego w półmroku
wieczoru. Na razie oddaję się prze-
pływającym minutom.
(Essi Daven)
Tak moi kochani, to fakt, jestem agresywny. Jestem z
Brzeźna. Zawsze byłem. Jeśli ten drobny, nieistotny fakt umknął waszej uwadze
przez te wszystkie lata to może obraz mnie, jaki w sobie nosicie jest bardziej
wasz niż mój. Wybaczcie jestem trochę za szeroki by wcisnąć się w szufladę, a
poza tym jakoś nie przypominam sobie bym kiedykolwiek słynął z
przewidywalności.
Kaczyńscy musieli przegrać, bo dobro zawsze wygrywa. Zło
jest z samej swej natury autodestrukcyjne, musi niszczyć. Gdy zniszczy swoich
przeciwników, pożera się samo. Wiedza, posada lekarza i zmęczenie pracą nie
usprawiedliwiają pospolitego chamstwa. Gdy przychodzą goście wypada im chociaż
powiedzieć “Cześć”. Żaden związek nie utrzyma się na nieprzewidywalności, braku
poczucia bezpieczeństwa i braku szacunku. Można wydawać książki, ale gdy każe
się najbliższej osobie “wypierdalać” przy ludziach, albo zrzuca się wszystkie
swoje błędy na innych to jest się pospolitym dresem.
Rzygać mi się chce na to co mnie otacza. Na te karlejące
osobowości. Jezzzu, jak ja bym chciał być tępy, jak ja bym chciał być
nieświadomy, niczego nie zauważać, niczego nie rozumieć. Jak ja bym chciał was
nie znać moi przyjaciele, nigdy już nie przychodzić do waszych domów i przestać
się wreszcie wami przejmować.
Dziś w nocy przesunąłem czas. Przesunąłem o godzinę do tyłu.
Może powinienem przesunąć moje życie. Przesunąć do chwili, w której jeszcze dla
mnie nie istnieliście. Nigdy was nie spotkać.
Kocham październik jest pełen wirujących dusz.
I pytań bez odpowiedzi.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz