niedziela, 14 października 2007

Pana czas już minął panie przewodniczący


Miał poważną minę, gładką skórę,
i tego rodzaju twarz o jaką każda
dziewczyna chciałaby się otrzeć
udami

(De Pierres)

Ostatnio Szponiasta trafiła z Kudłatą na jakieś religijne spotkanie przy Św. Barbarze. Kudłata przedstawia ją koleżankom: Jej rodzice to, jej koty tamto, a, i ma chłopaka, którego trzeba ewangelizować...
Podobno całe stadko zapaliło się do tego projektu. Niech więc przyjdą, niech mnie wezmą, niech połamią sobie zęby! Z drugiej strony to miło być docenionym.
W piątek od rana mieliśmy z Pazurzastą rozlepiać plakaty. Zaczęło się od zebrania sztabowego w Bajaderze, legendarnej cukierni, w której to pierwsze nieśmiałe kremówki stawiał Wirusowy Olek Jolce. Czatowała tam na nas ciotka Małej, specjalistka od życia w rodzinie, podkarmiła torcikiem tiramisu i wręczyła rulon plakatów, na których obok zgrabnej damskiej szpilki, która zamiast obcasa miała termometr ciążowy, byczył się wielki napis „Czysty seks”. Jak to powiedziała Ciotka cytując pewną zakonnicę: Po skojarzeniach ich poznacie. Tym razem chodziło o spotkania z młodzieżą w sprawach „czystości i planowania rodziny”, więc mój udział w tym przedsięwzięciu to było trochę jakby wysłać kombajn do kliniki aborcyjnej.
Ale nic, Szponiasta wyraźnie potrzebowała wsparcia, a rozlepianie tego po miejskich uczelniach i akademikach było nawet zabawne. Myślałem, co prawda czasem, że przydałaby się kominiarka, bo gdyby zdybał mnie jakiś znajomy to, jak to powiedział pirat transwestyta w „Stardust”: To mogłoby zniszczyć moją straszną reputację. Swoją drogą DeNiro w tej roli to coś, czego się długo nie zapomni.
Pogoda była straszna. Zza horyzontu nadciągał sztorm, który z wściekłością miał uderzyć w wybrzeże po południu. Przemoknięci i przewiani zalepialiśmy czystym seksem plakaty wyborcze i doczepialiśmy go do drzew, tak by liczni na Akademii Arabii wypadali na niego niespodziewanie zza rogu..
Wieczorem odprowadzając Małą ode mnie wyszliśmy na plaże. Fale mknęły z ciemności odcinając się od czerni grzywami piany. Plaża pożarta niemal po wydmy, powietrze czyste, delikatnie ponakłówane świetlistą siateczką miast. Wiatr odbierający oddech. Romantycznie do bólu.
A wieczorem czas miło podzielony między powracającą mumię a debatę. Muszę przyznać, że dotąd miałem Tuska za ciepłe kluchy a tymczasem typ z grzejącą serce wirtuozerią kaczał naszego niedorozwiniętego premiera. Pan prezes był gotów na wszystko, wyzwiska, oskarżenia, kłótnie, atak jądrowy i szarżę kawalerii, ale nie na kogoś, kto spokojnie i z uśmiechem powie, że ufa polakom, że w nas wierzy. Każdym kolejnym słowem Tusk ciął Kaczora na plastry jak laborant żabę.
A wczoraj poszliśmy na „Gwiezdny Pył” i świat wypiękniał do końca.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz