niedziela, 7 października 2007

Ostatni koncert Davego Croketta


Gdy plotki się starzeją
stają się mitami

(Lec)

Stojące u murów Alamo wojska Santa Anny grały, co wieczór “Marsz podrzynaczy gardeł”. Meksykanie wzięli go od Hiszpanów, a tamci niegdyś od Maurów. Garstka amerykanów ściśniętych w murach starej misji oczekiwała ostatecznego ataku wielotysięcznej armii. Zapadał zmierzch, biły werble i wtedy na mur wspiął się Dave Crokett, polityk i łowca, chwycił swoje nieodłączne skrzypce i zagrał pięknie do wtóru bębnów i piszczałek. I stało się tak, jakby cała wspaniała armia przyszła w to miejsce i zagrała tylko i wyłącznie dla Davego Croketta. Chwila absolutnej harmonii. Moment perfekcji.
Istnieje też opowieść o dziewczynce, która w dzieciństwie zapędziła się w głąb lasu, goniąc stateczek z kory, do którego jej ojciec zrobił żagle ze skrawków szkarłatu. W głębi lasu napotkała wędrowca, który opowiedział jej historię jej życia. Powiedział, że gdy przyjdzie czas, na horyzoncie ukażą się szkarłatne żagle i do osady, w której mieszka mała przypłynie, przy dźwiękach niezwykłej muzyki, wspaniały okręt, na pokładzie, którego przypłynie po nią jej przyszły mąż.
Dziewczynka dorosła i stała się kobietą, ale nie straciła wiary. Co dzień wychodziła na ganek i osłaniając twarz dłonią patrzyła na linię horyzontu.
Ludzie śmieli się z niej, mieli ją za wariatkę. Powtarzali sobie jej historię przy winie w okolicznych gospodach, i tam właśnie ją usłyszał pewien kapitan, młody poszukiwacz przygód. A że widział przedtem dziewczynę i zakochał się w niej, nie zwlekając popłynął do najbliższego miasta, wykupił cały zapas szkarłatu i kazał szyć z niego żagle.
I tak pewnego dnia pomiędzy wodą a niebem wykwitły szkarłatne żagle wprawiając w zadziwienie dobrych ludzi, dziewczyna wbiegła między fale i opowieść się wypełniła.
Był sobie raz chłopak zwany Kurt, który zakochał się w lnianowłosej dziewczynie znanej jako Miss Nothing. Gdy się rozstali skoczył z klifu w Orłowie. Najpierw jednak powiadomił, kogo się dało, nagrał się na taśmę, a gdy już znalazł się z impetem na dole, powlókł się kilkaset metrów wlokąc za sobą połamane nogi, do plażowej knajpy i oświadczył, że nie chce umierać. Taką przynajmniej wersję słyszałem. Potem znajomi odwiedzali go w szpitalu, prowadzeni przez Malayacha ubranego w mnisi habit.
Jesień ogarnia wszystko. Ciągnie nas ostatnio do siebie, do ognia i wina. Do książek, filmów i opowieści. Jak wielu z nas nie przeżyło niczego istotnego. Jak bardzo brakuje nam czasem wyjątkowości.
Karmimy się cudzymi historiami, aż nadchodzi noc. Trzeba wyjść i wracać. Pod osłoną ciemności możemy stać się kimkolwiek zechcemy.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz