wtorek, 9 października 2007

Jesteśmy po to by świętować swoje urodziny


Wracamy sobie stadem z herbaciarni a tu przed Madisonem trzech Szkotów w kiltach i przy dźwiękach kobzy rozdaje ulotki kilku czarnym, udrenionym laseczkom. Zdaje się, że nabieramy charakteru metropolii. Już nie mogę się doczekać, kiedy LPR zacznie zabiegać o czarnego wyborcę.
W USA w pewnym szpitalu jest kot, który ogólnie rzecz ujmując nie lubi ludzi, z wyjątkiem tych, którzy mają wkrótce umrzeć. Kładzie się koło nich i mruczy. Sprawdził się w kilkudziesięciu przypadkach i jest tak skuteczny, że gdy koło kogoś się położy szpital wzywa jego rodzinę. Jak dotąd pomylił się tylko dwa razy...
W sumie to miło mieć w takiej chwili kogoś, kto przeprowadzi cię na drugą stronę mrucząc, ale ciekawi mnie ile zgonów nastąpiło, gdy ktoś obudził się ze słodkiej drzemki i dostrzegł na pościeli obok wpatrującego się intensywnie w niego i mruczącego głośno „kota zagłady”...
Dan się zaśmiał, że teraz, gdy wyjrzę na ulicę i zobaczę pięć kotów wpatrujących się smutno w moje okno to przynajmniej będę wiedział, o co chodzi.
Zaczyna się powoli coroczny wysyp urodzin. Wychodzimy z imprezami z herbaciarni dotkniętej nagłą i wyniszczającą lokal drożyzną i lądujemy po mieszkaniach, które po każdej podobnej okazji zmieniają lekko wygląd.
W sobotę była nieliczna, ale konkretna impreza u Marzanów. Pełna dobrego żarcia, macedońskiego wina rozlewanego w Niemczech, śliwowicy, tajemniczej, zaprawionej miodem, ukraińskiej substancji oraz przezroczystej ”najlepszej przyjaciółki polaka”. Procenty zagryzaliśmy truflami i ptysiami lennonkowej roboty. Były tańce w półmroku i porywający pokaz walk gladiatorów w wykonaniu Fidela – łysiejącego nauczyciela i żylastego literata Marzana, który z okrzykiem bojowym: Byłem wyborcą Pisu, rzucił się do brawurowego ataku.
Zmagania trwały dłuższą chwilę. Obaj przeciwnicy wyłamali sobie po palcu, można więc ogłosić remis. Impreza zakończyła się mrocznie a spektakularnie, choć ze skruchą muszę się przyznać, że my ze Szponiastą bawiliśmy się przednie.
W niedzielę Pazurkowata szła na urodziny Hani, kobiety ślicznej acz chłodnej niczym północny wiatr. Dan poniesiony jakimś danowym impulsem zakupił dla niej herbatki...
-Ona ma taką nieruchomą twarz.
-No, mieszka naprzeciwko dawnego mieszkania Zwierzów...
-A to rzeczywiści, jak się mieszka naprzeciwko Zwierzów to można mieć nieruchomą twarz.
-Pewnie coś zobaczyła i tak jej już zostało.
-Jasne, pewnego pięknego dnia, upojona słoneczkiem i świergotaniem ptaszków, wyjrzała przez okno, a tam przeciągający się goły Zwierzu, któremu zefirek delikatnie faluje zespołem fałdek i łanem rudych kłaków na obwisłej piersi.
A dzisiaj idę z Lenn oddać krew. Tak się zastanawiam, czy jak mi spuszczą pół litra krwi to będę o pół kilo lżejszy? Ile właściwie waży krew?

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz