Wracamy sobie stadem z herbaciarni a tu przed Madisonem
trzech Szkotów w kiltach i przy dźwiękach kobzy rozdaje ulotki kilku czarnym,
udrenionym laseczkom. Zdaje się, że nabieramy charakteru metropolii. Już nie
mogę się doczekać, kiedy LPR zacznie zabiegać o czarnego wyborcę.
W USA w pewnym szpitalu jest kot, który ogólnie rzecz
ujmując nie lubi ludzi, z wyjątkiem tych, którzy mają wkrótce umrzeć. Kładzie
się koło nich i mruczy. Sprawdził się w kilkudziesięciu przypadkach i jest tak
skuteczny, że gdy koło kogoś się położy szpital wzywa jego rodzinę. Jak dotąd
pomylił się tylko dwa razy...
W sumie to miło mieć w takiej chwili kogoś, kto przeprowadzi
cię na drugą stronę mrucząc, ale ciekawi mnie ile zgonów nastąpiło, gdy ktoś
obudził się ze słodkiej drzemki i dostrzegł na pościeli obok wpatrującego się
intensywnie w niego i mruczącego głośno „kota zagłady”...
Dan się zaśmiał, że teraz, gdy wyjrzę na ulicę i zobaczę
pięć kotów wpatrujących się smutno w moje okno to przynajmniej będę wiedział, o
co chodzi.
Zaczyna się powoli coroczny wysyp urodzin. Wychodzimy z
imprezami z herbaciarni dotkniętej nagłą i wyniszczającą lokal drożyzną i
lądujemy po mieszkaniach, które po każdej podobnej okazji zmieniają lekko
wygląd.
W sobotę była nieliczna, ale konkretna impreza u Marzanów.
Pełna dobrego żarcia, macedońskiego wina rozlewanego w Niemczech, śliwowicy,
tajemniczej, zaprawionej miodem, ukraińskiej substancji oraz przezroczystej
”najlepszej przyjaciółki polaka”. Procenty zagryzaliśmy truflami i ptysiami
lennonkowej roboty. Były tańce w półmroku i porywający pokaz walk gladiatorów w
wykonaniu Fidela – łysiejącego nauczyciela i żylastego literata Marzana, który
z okrzykiem bojowym: Byłem wyborcą Pisu, rzucił się do brawurowego ataku.
Zmagania trwały dłuższą chwilę. Obaj przeciwnicy wyłamali
sobie po palcu, można więc ogłosić remis. Impreza zakończyła się mrocznie a
spektakularnie, choć ze skruchą muszę się przyznać, że my ze Szponiastą
bawiliśmy się przednie.
W niedzielę Pazurkowata szła na urodziny Hani, kobiety
ślicznej acz chłodnej niczym północny wiatr. Dan poniesiony jakimś danowym
impulsem zakupił dla niej herbatki...
-Ona ma taką nieruchomą twarz.
-No, mieszka naprzeciwko dawnego mieszkania Zwierzów...
-A to rzeczywiści, jak się mieszka naprzeciwko Zwierzów to
można mieć nieruchomą twarz.
-Pewnie coś zobaczyła i tak jej już zostało.
-Jasne, pewnego pięknego dnia, upojona słoneczkiem i
świergotaniem ptaszków, wyjrzała przez okno, a tam przeciągający się goły
Zwierzu, któremu zefirek delikatnie faluje zespołem fałdek i łanem rudych
kłaków na obwisłej piersi.
A dzisiaj idę z Lenn oddać krew. Tak się zastanawiam, czy
jak mi spuszczą pół litra krwi to będę o pół kilo lżejszy? Ile właściwie waży
krew?
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz