wtorek, 21 sierpnia 2007

Życie jest snem, w wietrze brzmią słowa


Upał. Chodnikiem wędruje grupa ubranych na czarno metali, z naprzeciwka nadchodzi grupa czarno ubranych zakonnic. Obie grupy zajmują całą szerokość chodnika. Idą aż nadchodzi nieunikniony moment, gdy dochodzą do siebie i stają naprzeciwko.
Chwila ciężkiej ciszy. Nagle kudłacz w koszulce Sepkultury rzuca "gorąco nie?". Zaczyna się rozmowa, przesuwam się obok przez rozżarzone powietrze, słuchając mimochodem prowadzonej ze znawstwem przez obie strony rozmowy o uroku noszenia latem czarnych ubrań.
Zerwałem sobie bok odlepiając od podłogi pralkę.
Byliśmy w Poznaniu. Bez planu, bez wiedzy. Krążyliśmy ulicami, patrząc i chłonąc. Nie mając pojęcia, na co patrzymy. Nie znając nazw. Niemal cielista w dotyku czekolada z filiżanki w Republice Róż, zapiekanka rzeźnicka, mięsista konsystencja przelewającej się pod mostami rzeki. Niepojęta różnorodność tramwajów. Przedtem monstrualne spóźnienie pociągu odebrało nam ekscytujący zapewne widok na trykające się koziołki. Na rynku turyści i dziwne ławki. Na ulicach czarne cheerleaderki wręczające ulotki. Zmęczenie i niedospanie. Północ dogoniona w Mieście. Gdy o świcie z niego wyruszałem, wraz ze świtem, z trzech stron przybiegły do mnie trzy koty. Popatrzyły na mnie wyczekująco i dalej pobiegły razem. Po nich przyszedł narąbany trójkącik. Laska balansowała na wysokich obcasach, ubrana była jak japońska lolitka, ale skórę miała śniadą a proporcje zgoła nie japońskie. Spytali o otwarty sklep z klinem.
Dziś znalazłem na śmietniku stertę książek o dalekich miastach. Za 1,5 h idę z dziewczynami na Transformers, potem poczytam o miejscu Moskwy w historii.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz