-Kochanie, chodź spłodzimy Antychrysta
-Dobrze, po ślubie
(My)
Kloszard zatrzymany w pół drogi skądś dokądś. Obok porzucone
torby pełne życiowego dorobku. Oberwany dziadek trzymający kurczowo długopis i
wystawiwszy język w skupieniu piszący coś na nisko wiszącym bilboardzie
potępiającym torby jednorazowe.
Na drugi dzień znów szedłem tamtędy i z ciekawości
podszedłem poczytać. Cały wielometrowy plakat, od góry do dołu pokryty był
pismem. Bełkot, sentencje, kawałki reklam, przerwane myśli. Całość nie do
ogarnięcia...
Kiedyś czytałem opowieść o „sercu zachodu” i tam był stary
ślepiec, który tuszem malował proroctwo na ścianie, obraz wielkiej bitwy. Od
rana do nocy dodawał kolejne szczegóły. A gdy w końcu ludzie zrozumieli, że to
prawdziwe proroctwo i przybiegli je poznać, ściana okazała się już jednolicie
czarna. Kolejne szczegóły zaciemniły obraz.
Niedawno, gdy wracałem przez Wrzeszcz, zgasło światło.
Miasto zmieniło się w linie konturów na tle nieba, budynki stały się kształtami
brył odciśniętymi w powietrzu. Reflektory przejeżdżającychc samochodów rzucały
przerażające ruchome cienie drzew i słupów, tańczące i przenikające się,
spazmatycznie niczym pełgający płomień gasnącej świecy, aż po sam skraj ataku
apopleksji.
Rowerzyści krzyczeli z daleka. Okna nieśmiało rozświetliły
płomyki świec i lamp naftowych. Na ulice i do parków wylała się młodzież.
Całowano się w ciemnościach na ławkach i mówiono o wojnie światów.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz