moim sąsiadem jest anioł
on strzeże ludzkich snów
dlatego wraca późno do domu
na schodach słyszę dyskretne kroki
i szelest
zwijanych skrzydeł
on rano staje w moich drzwiach
otwartych na oścież
i mówi:
twoje okno znowu
świeciło długo
w noc
(Poświatowska)
Wczoraj, nie bacząc na dziki, kleszcze, powalone drzewa i
inne przeszkody terenowe znosiliśmy z Niedźwiednika szafkę. Szafka była
rozłożona, a nas wędrowało zgrabnym sznureczkiem łącznie 5 sztuk, stanowiliśmy
więc dość widowiskową kawalkadę. Potem gdy przy wizgu narzędzi drewniany
transformers obrał docelową formę i zasiedlił podstępnie róg kuchni Marzanów,
cała kompania , od czasu do czasu pastwiąc się nad kotem zasiadła do stołu, na
którym wzruszająco szkliła się flaszka Absolwenta, przeciągały leniwie kiszone
ogórki i czaiło posępnie ciasto, do którego z braku mleka, Lenn użyła maślanki.
Leżało tak sobie na środku stołu i wyglądało jakby miało złe przeczucia.
Gdy rodzina Lenn ewakuowała się a ja pozostałem sam na sam z
wielką nadzieją młodej , polskiej literatury, postanowiliśmy kontynuować
imprezę we własnym zakresie mordując brutalnie kolejną połówkę Absolwenta i
dobijając jakąś przypadkową Luksusową. Marzan z pijacką emfazą odczytał mi
swoje nowe wiersze, ten o jego bagiennej tułaczce w dzikich i niebezpiecznych
okolicach łeby i drugi, który można by nazwać: „Być jak Jack Sparrow...” .
Toczyliśmy najprawdziwsze męskie rozmowy, aż przybyła Lennonka a Marzan udał
się w długą i niebezpieczną drogę, przez rozkopane torowiska Wrzeszcza, do sklepu
Aga 2, celem zakupu kolejnego litra paliwa do naszych rozgrzewających się
reaktorów.
Potem był ser wędzony, oliwki które obgryzało się z pestek,
wiersze Mickiewicza i Broniewskiego, mówione razem, przez tego co czytał i tych
którzy znali je z pamięci. Muzyka zamilkła a my dalej mówiliśmy sobie wiersze
aż nadeszła godzina 1 i Marzan padł na posterunku epatując swoim umięśnionym
torsem humanisty.
Droga powrotna była cudowna. Miasto wokół cichło, świetlista
zwykle laguna Zaspy spała przykryta mrocznym całunem poniedziałkowej nocy.
Kroki plątały mi się rozkosznie gdy wędrowałem środkiem, tłocznych zwykle ulic,
(bo chodniki okazały się zbyt wąskie, a chaszcze po obydwu ich stronach
niezwykle cierniste a przy tym zajadłe). Odlałem się na środku skrzyżowania, z
nieznanych mi przyczyn uwielbiam to, to taki mój mały socjopatyczy fetysz.
Zasnąłem nim głowa dotknęła poduszki, a spałem jak aniołek.
Między momenten otwarcia oczy a chwilą gdy zadziałało 5
Ibupromów przeżyłem naprawdę straszne chwile. Leżąc w przeróżnych miejscach i
pozycjach przeczekałem ze trzy godziny zanim moje ciało zaczęło przejawiać chęć
współpracy. Gdy ból zmalał nadszedł głód i wpieprzam właśnie, niczym Kokosz,
czwarte danie drugiego śniadania.
Taaak, zaczynamy kolejny piękny dzień. Ciapek opowiadał
wczoraj niestworzone historie o kolejowej knajpie Trol, gdzieś w Oliwie,
wymieniliśmy wczoraj profesjonalne komentarze na ten temat z Marzanem i w sumie
czujemy się wstępnie zachęceni. Muszę dokupić Ibupromu...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz