wtorek, 14 sierpnia 2007

Kwadratowa piosenka


moim sąsiadem jest anioł
on strzeże ludzkich snów
dlatego wraca późno do domu
na schodach słyszę dyskretne kroki
i szelest
zwijanych skrzydeł
on rano staje w moich drzwiach
otwartych na oścież
i mówi:
twoje okno znowu
świeciło długo
w noc

(Poświatowska)

Wczoraj, nie bacząc na dziki, kleszcze, powalone drzewa i inne przeszkody terenowe znosiliśmy z Niedźwiednika szafkę. Szafka była rozłożona, a nas wędrowało zgrabnym sznureczkiem łącznie 5 sztuk, stanowiliśmy więc dość widowiskową kawalkadę. Potem gdy przy wizgu narzędzi drewniany transformers obrał docelową formę i zasiedlił podstępnie róg kuchni Marzanów, cała kompania , od czasu do czasu pastwiąc się nad kotem zasiadła do stołu, na którym wzruszająco szkliła się flaszka Absolwenta, przeciągały leniwie kiszone ogórki i czaiło posępnie ciasto, do którego z braku mleka, Lenn użyła maślanki. Leżało tak sobie na środku stołu i wyglądało jakby miało złe przeczucia.
Gdy rodzina Lenn ewakuowała się a ja pozostałem sam na sam z wielką nadzieją młodej , polskiej literatury, postanowiliśmy kontynuować imprezę we własnym zakresie mordując brutalnie kolejną połówkę Absolwenta i dobijając jakąś przypadkową Luksusową. Marzan z pijacką emfazą odczytał mi swoje nowe wiersze, ten o jego bagiennej tułaczce w dzikich i niebezpiecznych okolicach łeby i drugi, który można by nazwać: „Być jak Jack Sparrow...” . Toczyliśmy najprawdziwsze męskie rozmowy, aż przybyła Lennonka a Marzan udał się w długą i niebezpieczną drogę, przez rozkopane torowiska Wrzeszcza, do sklepu Aga 2, celem zakupu kolejnego litra paliwa do naszych rozgrzewających się reaktorów.
Potem był ser wędzony, oliwki które obgryzało się z pestek, wiersze Mickiewicza i Broniewskiego, mówione razem, przez tego co czytał i tych którzy znali je z pamięci. Muzyka zamilkła a my dalej mówiliśmy sobie wiersze aż nadeszła godzina 1 i Marzan padł na posterunku epatując swoim umięśnionym torsem humanisty.
Droga powrotna była cudowna. Miasto wokół cichło, świetlista zwykle laguna Zaspy spała przykryta mrocznym całunem poniedziałkowej nocy. Kroki plątały mi się rozkosznie gdy wędrowałem środkiem, tłocznych zwykle ulic, (bo chodniki okazały się zbyt wąskie, a chaszcze po obydwu ich stronach niezwykle cierniste a przy tym zajadłe). Odlałem się na środku skrzyżowania, z nieznanych mi przyczyn uwielbiam to, to taki mój mały socjopatyczy fetysz.
Zasnąłem nim głowa dotknęła poduszki, a spałem jak aniołek.
Między momenten otwarcia oczy a chwilą gdy zadziałało 5 Ibupromów przeżyłem naprawdę straszne chwile. Leżąc w przeróżnych miejscach i pozycjach przeczekałem ze trzy godziny zanim moje ciało zaczęło przejawiać chęć współpracy. Gdy ból zmalał nadszedł głód i wpieprzam właśnie, niczym Kokosz, czwarte danie drugiego śniadania.
Taaak, zaczynamy kolejny piękny dzień. Ciapek opowiadał wczoraj niestworzone historie o kolejowej knajpie Trol, gdzieś w Oliwie, wymieniliśmy wczoraj profesjonalne komentarze na ten temat z Marzanem i w sumie czujemy się wstępnie zachęceni. Muszę dokupić Ibupromu...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz