sobota, 11 sierpnia 2007

Nie odlatuj moja piękna


Jestem kotem idącym po lince
rozpiętej pomiędzy dachami
budynków, wysoko, wysoko
ponad brukiem. Księżyc srebrzy
mi końcówki wąsów, a ja chcę
i nie chcę równocześnie dojść
do celu. Może dlatego że nie
wiem, co tam znajdę? Najpierw
trzeba uciszyć wiatr. Ponad
przepaścią to trudne nawet
dla kota

(Tau)

Dawno, dawno temu, na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy komunizm przenikał się nierealnie z kapitalizmem i właściwie nie wiedziało się w jakim świecie się jest, ale wszystko wydawało się niesamowite, mój Wujcio(już nie)szefuńcio postanowił wziąć swój los we własne ręce i założył firmę. Codziennie o świcie jechał z Mławy pod Warszawę i tam ładował pełną pakę francuskiego pieczywa, które w tamtych czasach czerstwych bułek i kolejek do piekarni, było niezwykłą nowością o posmaku luksusu. Stawał potem na rynkach okolicznych miasteczek i sprzedawał towar z paki wprost z buchających zapachem i ciepłem worków. Siadywałem czasem obok niego na pace, żując leniwie kręciołka z rodzynkami albo wysysając czekoladę z rogalików i patrzyłem na Działdowo, Iławę czy inną Lubawę.
Utrwalone w sepii obrazy życia i ruchu, wspomnienie smaku gumy Lazer.
Wujcio miał starego, zdezelowanego żuka, którym woził towar i którego ciągle naprawiał w czasie wolnym od pracy. Leżeli pod nim we dwóch, razem z jakimś typem, któremu razem z rakiem wycieli pół gardła, i który miał głos, który wpędziłby w kompleksy Lorda Vadera.
Bywało, że zostawał jakiś towar, pamiętam stojące w korytarzu domu babci worki pełne smakołyków, które podbieraliśmy wiecznie z kuzynostwem. Wróciłem z tych wakacji grubszy niż kiedykolwiek przedtem.
W herbaciarni pojawili się niespodziewanie Timetraveler i Tim. Time jest w prostej linii potomkinią i dziedziczką Tych Czartoryskich, w swoim czasie znaliśmy się z Gratki, później wsiąkła gdzieś w Holandii, podobno w jakiejś sekcie. Pisała później w sieci o ukochanym guru na stronach z różowym tłem i w sumie nie spodziewałem się jej już zobaczyć. Tim to człowiek odwiecznie łysiejący, pierwsze pokolenie Gratki, widziany przeze mnie ostatnio w sklepie ze śrubkami.
Obecnie to bardzo starzy, zgorzkniali i cyniczni ludzie. Pamiętam ich młodych i pełnych energii, teraz zobaczyłem dwa dymiące wraki. Dziwny widok rozpaczliwego cynizmu i nieporadnej ironii. Też taki byłem przez czas jakiś, ale szybko wyrosłem, dlatego też było mi naprawdę trudno traktować ich inaczej jak zwykłych gówniarzy. Mam szczerą nadzieję, że nic z tego ze mnie nie wyciekło.
Jesteśmy zbudowani optymalnie, do działania i radości. Nieszczęście i ból zabijają nas. Istniejemy po to by doskonalić siebie, jako jednostki i jako gatunek. Ktoś kto celowo siebie niszczy jest dla mnie gówniarzem, który nie dorósł jeszcze do tego by nazywać siebie człowiekiem. Prawdziwi ludzie starają się pojąć otaczającą ich rzeczywistość i kreować ją. Zwierzęta jej podlegają. Na człowieczeństwo trzeba sobie zapracować.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz