... na moment przedtem jak
ciśnienie wewnętrzne zmieniło
jego organy w bombę, a krew
rozprysnęła się wokół chmurą
szkarłatnych kryształków lodu
pomyślał „O Boże!!!”. Słucham?
Spytał zawieszony w bezświe-
tlnej pustce Kiszczak
Płonął nam Empik. Lenn do niczego się nie przyznaje, tylko
się błogo uśmiecha, poza tym ma niezłe alibi. Dostała tydzień wolnego i chyba
na początku przyszłego tygodnia udamy się na Akademię Medyczną oddać honorowo
posokę. Zawsze mnie to z lekka niepokoi, szczególnie, że to te same budynki, w
których Spanner przerabiał ludzi na mydło, no ale czego się nie robi dla
darmowej czekolady.
Miasto leciutko zawirowało nam pod nogami, gdy przyleciał
Bush. Poblokowali połowę dróg z Rębiechowa aż po Juratę. Zupełnie jakby się
spodziewali ataku talibów, tudzież niespodziewanej szarży brygady czołgów, a
przecież do Brzeźna mieli jeszcze kawałek.
Podobno Bush dostał w Niemczech sraczki. RMF oczywiście
stwierdził, że to przez to, że gość ostatecznie nie wiedział z kim każą mu
rozmawiać, z premierem czy prezydentem, i jak ich rozpoznać...
W piątek znienacka pojawiła się w okolicy Bajka ze swoim
Nowym Pięknym. Szukali przez pół dnia noclegu w Whitetown, buhahahahahah, w
czasie Top Trendy. O naiwne, nieświadome potęgi Polsatu istoty. Zetknęli się z
miejscowymi osobliwościami i otarli o miejscowe życie seksualne. Ostatecznie
zdejmując Lenn z Niedźwiednika przyjechali do nas.
Podjechali mi pod dom jakimś mrocznym monstrum na
francuskich blachach. Wydobyłem się spod Pazurkowatej znaczącej mi zaciekle, z
niewyjaśnionych dotąd powodów, prawe ramie malinkami i rozejrzałem się czujnie
po okolicznych oknach czy na wóz nie łypią jakieś zachłanne ślepia.
Zakupiwszy prowiant i płyny wkroczyliśmy w krwawym świetle
zachodzącego słońca na plażę. Były gorące bagietki i kabanosy, ktoś zdaje się
nawet zrobił zdjęcie jak obscenicznie grożę jednym z nich Baj. Przewędrowaliśmy
kawałek po piasku, co niespodziewanie dostarczyło sporo uciechy, bo wszystkie
dziewczyny były w sandałkach.
Ominęliśmy Borysa, który poił nieopodal wydm Karlsbergiem,
swoje wysublimowane, poznańskie kuzynostwo. Profesjonalnie ominęliśmy się
wzrokiem jak sowiecki ambasador z amerykańskim. Osiedliśmy z kompanią kawałek
dalej na piasku, chłodny wiatr zdejmował ze skóry resztki całodziennego upału a
w żyłach grały resztki młodej krwi. Lenn nie mogła się nadziwić tempu, w jakim
słońce chowa się za wzgórzami. Wszyscy patrzyliśmy w stronę horyzontu, aż
zniknął jego ostatni, świetlisty rąbek.
Miss Motylek. Rzeczywistość to
rzeczywistość. Przeszłość to
przeszłość, a przyszłość – cóż...
to jeszcze nie rzeczywistość.
Wstrząsający był bezsens tego
Pytania
(Kerry King)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz