Na wojnie nie ma gorszej
rzeczy niż wkurwiony
pułkownik.
(Larry Bond)
Wpadamy do Kościoła Pod Dzwonem, mijamy księdza zdrapującego
z konfesjonału gumy do żucia. Seba pyta: Gdzie, ksiądz wskazuje: Tam. I już po
chwili niesiemy sponiewieranego nieco Drago w kierunku pobliskiej plaży,
nieopodal której w małym domku, na ulicy Południków czeka na Dragunowa od
wczoraj stęskniona żona i dwójka dzieci z piekła rodem, które spłodził zapewne
sam Szatan, bo Draga nocą przecież w domu nie uświadczysz. Cała akcja odbywa
się błyskawicznie. Nasze ruchy pewne, wprawne, wyćwiczone latami doświadczeń.
Seba dzwoni i odskakuje na bok, ze środka rozlega się piekielny jazgot Kubusia,
jednookiego jamnika psychopaty, który jak twierdzi nasz, obecnie z lekka obwisły
bohater, rzuca się na jaja gości, którzy nie przypadną mu do jamniczego gustu.
Z tego i innych ważkich powodów ciskamy Dragiem w otwierające się gwałtownie
drzwi i korzystając z chwili, gdy ciało blokuje drogę stęsknionej małżonce,
uzbrojonej w takich sytuacjach w ciężką, tytanową patelnię marki Gieister,
gnamy w kierunku ogrodzenia by zostawić za sobą maksymalną możliwą ilość
przeszkód terenowych.
Płot należy do typu: Betonowych – cmentarnych, nie jest więc
najniższy. Każdy z nas ma własny i niepowtarzalny sposób forsowania go. Ja
zawsze chwytam go rękami i przerzucam nogę, Seba weteran trzech setek najazdów
na port i strefę wolnocłową, skacze szczupakiem i przetacza się na szczycie,
tak że przez chwilę jest do góry nogami. W końcu Borys – inteligenciuch, który
ma tam swój słupek, od którego się odbija by zwisnąć na brzuszku i przy
terkocie, wystających z umięśnionej klaty informatyka żeber, prześlizgnąć się
po szczycie.
Zawsze ważna jest prędkość, bo płot jest za krótki byśmy
zmieścili się wszyscy, a z reguły ten ostatni forsuje płot z Kubusiem u
nogawki, tudzież dostaje dodatkowego przyspieszenia pod wpływem celnie rzuconej
pyry.
W sumie żona Draga nie jest wcale taka zła, ale po całej
nocy czekania, na swojego amanta, którego jakaś uczynnie rozmowna sąsiadka,
akurat widziała wieczorem, jak podąża w kierunku wydm z dwiema rozchichotanymi
licealistkami, i na widok bezwładnego stanu rzeczonego, który od dwóch godzin
powinien być w pracy, dostaje krótkiej, acz morderczej furii. To taki odruch,
jest żywiołowej, rosyjskiej natury, jeśli przeżyje się pierwszy moment, to w
sumie nic człowiekowi nie zrobi, szczególnie, gdy człowieka oddziela od niej
płot. Czasem nawet robi jej się potem przykro i jakiś czas później zaprasza nas
na obiad.
Drago uważa, w krótkotrwałych chwilach bytności na tej
płaszczyźnie zdarzeń, że trzeba coś z tym zrobić. Tymczasem padł jedynie
projekt wytrucia sąsiadek...
Napisane specjalnie dla Borysa, który nie wierzył, że to
napiszę. Pozdrawiam przy okazji Nołengliszmena i Pelikany z Monterey oraz Olgę
i jej tytanową patelnię.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz