Robiłem niedawno kobicie świetliki na dachu. Tylko ja,
słońce i 35 stopni. Wielka, spocona kulka Kiszczaka na tle nadtopionej, czarnej
powierzchni dachu. Czułem się trochę jakbym siedział pod wybuchem jądrowym
odbywającym się w zwolnionym tempie.
Z kolei w piątek wezwała mnie przez łańcuch znajomych pewna
znajoma staruszka. Kiedyś posprzątaliśmy jej strych. Do dziś uważa nas za
miłych i pomocnych młodych ludzi, a my tymczasem bardziej niż pomocą byliśmy
zainteresowani poszukiwaniem interesujących staroci. Do dziś nie jestem pewien
do czego starszej pani potrzebna była skrzyneczka amunicji do bergmana i
sparciała maska gazowa Wermahtu.
W każdym razie zadzwonili po mnie bo uchodzę za specjalistę
od spraw dziwnych a postępujących. Ludzie wychodzą z założenia, że jeśli nawet
nie będę wiedział co zrobić to przynajmniej będę wiedział kiedy uciekać.
Okazało się , że znajomek, robiąc w ścianie piwnicznej
bruzdę na rurę, trafił SDSem na coś co pękło i zrobiło PSSSSS. W całej okolicy
zaśmierdziało gazem i paniką, więc skoro miało coś wybuchnąć zawezwano mnie, bo
z tajemniczych powodów służby mundurowe nie cieszą się w tej okolicy zbytnim
szacunkiem.
Przez moment zastanawiałem się czy nie przetestować
sparciałej maski, ale po otwarciu okien okazało się, że gazu nie przybywa.
Postałem więc z kolesiem rozmawiając o tym, niezrozumiałym ataku na naszego,
genialnego ministra edukacji, który zmienił tak nieznacznie kanon lektur. Czego
się oni go tak czepiają, mógł przecież dać tam Mein Kampf...
Gdy można już było zejść na dół uzbrojony w halogen i
zamyślony z lekka nad jego własnościami jako iskrowego zapalnika w środowisku
substancji lotnych, dotarłem do trefnej ściany. Nikt nie spłonął, poszerzyliśmy
więc otwór a tam, moi kochani, ukrywała się zaczajona niecnie przedwojenna rura
gazowa. Dom starszej pani jest obecnie ostatnim z ciągu starej zabudowy.
Pozostałe budynki zmieliła ruska artyleria, gdy spychano Niemców ku portowi. Gruz
zasypał rurę z tamtej strony i gaz zamknięty przetrwał w środku pół wieku.
Kiedyś jeden z moich starszych znajomych opowiadał mi o
takich rzeczach. Jako wyrostek, ganiał z kumplami po ruinach Miasta i
wyszukiwał ślepe rury. Przebijało się je i podkładało ogień, a potem nad
miastem wykwitał na parę chwil kilkumetrowy, błękitny płomień.
Z innych hardcorowych wydarzeń wymienię tu dziś jeszcze mój
niedzielny powrót z opery. Byliśmy tam z Awari na czymś, co nazywa się „Dzikie
pole” i jest przedstawieniem francuskich hiphopowców. Coś w rodzaju tych
widowisk, gdy dwóch młodzieńców rozkłada na chodniku matę i podskakuje sobie na
niej dla pieniędzy, tyle, że na większą skalę. Było fajnie, wyszedłem z lekka
naenergetyzowany, wyciągam telefon by zadzwonić do Pazurkowatej ogarniętej
tajemniczym, opróżniającym ulice zjawiskiem, znanym jako Ses-Ja. Skręcam za
róg, gdzie jest tunel pod przystankiem kolejki, a tam... A Tam kilkuset
lechistów, kłębiących się, śpiewających i rozgrzanych regularną bitwą, którą
obejrzałem sobie potem w Wiadomościach. Atmosfera gorąca, krążą butelki i
radiowozy, górą z rykiem przelatuje co i raz śmigłowiec, a ja lawiruję pośród
mich w marynareczce i lakierkach, trzymając przy uchu telefon i mówiąc: Tak
kochanie, dobrze kochanie.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz