Pada deszcz. Stały, jednostajny, konsekwentny, niszczący
wszystkie moje plany na dzisiaj. Deszcz dobry do spania, doskonały do
umierania. Ktoś kiedyś napisał: Chcesz rozbawić Boga? Zaplanuj coś...
Jutro mają burzyć nam starą szopę na podwórku. Szopę
wypełniają rzeczy. Kartony pełne książek, murszejące zawory, stare zabawki,
milion drobiazgów, które nieratowane odjadą w niebyt w stalowym kontenerze.
Piętrzy się sterta mokrego żelastwa, którego sprzedaż miała mi dać część
potrzebnej kasy. Leżą dolary, które powinienem dziś wymienić i książki
spóźnione o tydzień do biblioteki.
Miałem dzisiaj dużo chodzić, instalować parapety i malować
balkon.
Na zewnątrz pada, a w moim mózgu brzmią drobne iskierki
histerii, bo czas nagli, plan był świetny, a rozgrzane reaktory duszą się
własną mocą na jałowym biegu...
Poza tym jestem cały połamany. Wczoraj wyprowadzaliśmy
Zwierzów a na ich miejsce wprowadzaliśmy zwierzowego brata Juranda. Robiliśmy
to dosłownie. W dół po piętrach znosiliśmy szafki, kartony i segmenty a z
powrotem wnosiliśmy inne, klnąc i ślizgając się w wodzie lejącej się z taszczonej
zmywarki i gubiąc tajemnicze drobne deseczki, których nie dało się potem do
niczego dopasować. Meble były małe i duże, ciężkie i lekkie ale
najpotworniejsza okazała się puchata kanapa, z jakiegoś śliskiego, białego
tworzywa. Wyjeżdżała ze spoconych palców i nie mieściła się w żadnych drzwiach.
Teraz poruszam się bardzo ostrożnie i mam szalone problemy z
zejściem po schodach. Kuśtykam jak jakiś rachityczny dziadek. Jedyne co mnie
pociesza to to, że chłopaki muszą wyglądać jeszcze lepiej, bo padali już w
trakcie roboty. Były momenty, że Jurand przysiadał na schodach dociśnięty
połówką komody a ja stałem niżej, trzymając to cholerstwo w rękach i cierpliwie
czekając. No ale ja jestem robolem, który od podobnych rzeczy tylko nieco się
odzwyczaił, im życie szczędziło podobnych, intrygujących doznań.
Zwierz zabrał kota. Przygotowywali go do tego od jakiegoś
czasu i wychodząc Zwierzu wyraził nadzieję, że nie powinno z nim być po drodze
żadnych problemów. Gdy w parę minut po odjeździe ciężarówki Tau dzwoniła do niego,
żeby poinformować go o tych wszystkich rzeczach, których zapomnieli zabrać, w
telefonie rozbrzmiewało przeraźliwe miałczenie...
Potem zaś skoczyłem na Zaspę wstawić parę okien.
Klątwa trwała, obydwu młodych zabrał urlop i musieliśmy sami
z kolesiem wwlec oszklone cielska po ciasnych klatkach.
Gdy dotarłem do domu jedyne do czego byłem zdolny to regres
ewolucyjny i wpełźnięcie do ciepłej wody. Leżałem tam sobie wystawiając nad
powierzchnię jedynie nozdrza i przekrwione ślepia i z lekka onirycznym zainteresowaniem
obserwowałem drobne falki powstające od skurczów mięśni.
A później obudzicie się rano
mokrzy od potu, z niejasnym
przeczuciem, które nigdy nie
minie
(Różycki)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz