wtorek, 26 czerwca 2007

Skrzypienie na łączach


Pada deszcz. Stały, jednostajny, konsekwentny, niszczący wszystkie moje plany na dzisiaj. Deszcz dobry do spania, doskonały do umierania. Ktoś kiedyś napisał: Chcesz rozbawić Boga? Zaplanuj coś...
Jutro mają burzyć nam starą szopę na podwórku. Szopę wypełniają rzeczy. Kartony pełne książek, murszejące zawory, stare zabawki, milion drobiazgów, które nieratowane odjadą w niebyt w stalowym kontenerze. Piętrzy się sterta mokrego żelastwa, którego sprzedaż miała mi dać część potrzebnej kasy. Leżą dolary, które powinienem dziś wymienić i książki spóźnione o tydzień do biblioteki.
Miałem dzisiaj dużo chodzić, instalować parapety i malować balkon.
Na zewnątrz pada, a w moim mózgu brzmią drobne iskierki histerii, bo czas nagli, plan był świetny, a rozgrzane reaktory duszą się własną mocą na jałowym biegu...
Poza tym jestem cały połamany. Wczoraj wyprowadzaliśmy Zwierzów a na ich miejsce wprowadzaliśmy zwierzowego brata Juranda. Robiliśmy to dosłownie. W dół po piętrach znosiliśmy szafki, kartony i segmenty a z powrotem wnosiliśmy inne, klnąc i ślizgając się w wodzie lejącej się z taszczonej zmywarki i gubiąc tajemnicze drobne deseczki, których nie dało się potem do niczego dopasować. Meble były małe i duże, ciężkie i lekkie ale najpotworniejsza okazała się puchata kanapa, z jakiegoś śliskiego, białego tworzywa. Wyjeżdżała ze spoconych palców i nie mieściła się w żadnych drzwiach.
Teraz poruszam się bardzo ostrożnie i mam szalone problemy z zejściem po schodach. Kuśtykam jak jakiś rachityczny dziadek. Jedyne co mnie pociesza to to, że chłopaki muszą wyglądać jeszcze lepiej, bo padali już w trakcie roboty. Były momenty, że Jurand przysiadał na schodach dociśnięty połówką komody a ja stałem niżej, trzymając to cholerstwo w rękach i cierpliwie czekając. No ale ja jestem robolem, który od podobnych rzeczy tylko nieco się odzwyczaił, im życie szczędziło podobnych, intrygujących doznań.
Zwierz zabrał kota. Przygotowywali go do tego od jakiegoś czasu i wychodząc Zwierzu wyraził nadzieję, że nie powinno z nim być po drodze żadnych problemów. Gdy w parę minut po odjeździe ciężarówki Tau dzwoniła do niego, żeby poinformować go o tych wszystkich rzeczach, których zapomnieli zabrać, w telefonie rozbrzmiewało przeraźliwe miałczenie...
Potem zaś skoczyłem na Zaspę wstawić parę okien.
Klątwa trwała, obydwu młodych zabrał urlop i musieliśmy sami z kolesiem wwlec oszklone cielska po ciasnych klatkach.
Gdy dotarłem do domu jedyne do czego byłem zdolny to regres ewolucyjny i wpełźnięcie do ciepłej wody. Leżałem tam sobie wystawiając nad powierzchnię jedynie nozdrza i przekrwione ślepia i z lekka onirycznym zainteresowaniem obserwowałem drobne falki powstające od skurczów mięśni.

A później obudzicie się rano
mokrzy od potu, z niejasnym
przeczuciem, które nigdy nie
minie

(Różycki)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz