niedziela, 17 czerwca 2007

Nago po śniegu dookoła kremla


To był prosty ruch
Igła jeszcze drży
Film co kopie w brzuch
I dwie małe łzy
Dziennikarzu mój
Chwyć za pióro, chwyć
Taki prosty ruch
Umrzeć żeby żyć

(Lady Pank)

Dzierżąc wielkie, plastikowe butle Piwa Sarmackiego śmieliśmy się z Marzanem, że wkrótce impreza osiągnie to stadium, gdy wyślemy Ciapka do pobliskiego sklepu po sałatkę kaszubską ze śledzia, a on wróci na niej wierzchem.
Dziewczyny w morderczym szale szlachtowały bezbronne ciała produktów żywnościowych i lały w ich otwarte rany majonez, a my składając hołd przykurzonym rolom społecznym i wrodzonemu lenistwu siedzieliśmy bandą w półkolu, ściskając metalowe i szklane zasobniki bulgoczących rozkoszy i śpiewaliśmy razem z Kaczmarskim:

Stój Katarzyno!
Koronę carów
Sen taki jak ten
Może ci z głowy zdjąć...

Awarii, która dotarła z innej imprezy alienowała się nieco spoczywając nieopodal na kozetce. Dan uśmiechał się po swojemu znad szkła. Na zewnątrz roztańczyła się burza szarooka panienka w deszczowej sukience
Po piwie przyszła kolej na wino a na horyzoncie zamajaczyła, parując chłodem wódka, nomen omen, “Lodowa”, znaczy klasyczna i jak najbardziej uliczna. Tau skręcana paroksyzmami śmiechu robiła zdjęcia aparatem Lenn, my też śmieliśmy się gromko z uwiecznionych cyfrowo imprezowych konfiguracji tudzież twarzowych zdjęć mojego bladego kolana, lub miseczki czosnkowego sosu z przechylonym z lekka U-bootem krakersa. Pazurkowata zdała dziś ostatni sesyjny egzamin i wypiła pierwszą w swym życiu setkę wódki. Tuż za oknem uderzył z łoskotem piorun.
Wracałem telepiąc się z lekka i podążając zmysłowym wężykiem od krawężnika do krawężnika, czasem z niewielkim wstrząsem go przekraczając i korygując kurs wśród traw i zarośli pobocza. Spałem idąc, wybudzając się co parę sekund, jak za najlepszych czasów nocnych powrotów z Kwadratu. Przedtem jednak odnalazłem w zupełnych ciemnościach zagubiony kolczyk Małej, więc najważniejsze podzespoły wciąż jeszcze miałem sprawne.
Dziś poruszam się powoli i ostrożnie, żeby nie powiedzieć dostojnie i majestatycznie. Cholerne klawisze klikają strasznie głośno, za plecami wyje przewiew, dźwięczy niby dzwon upuszczona w kuchni łyżka. Chodzę niczym pierwszy człowiek na księżycu, a moje krwinki wciąż rozpaczliwie poszukują drogi pośród białych atoli etanolu. Od rana brnę ciężko przez syndrom dnia poprzedniego, gdy robiłem matce śniadanie i wyjąłem z lodówki pasztet to w sekundę wyglądałem jak on, tylko łatwiej odlepiałem się od noża. Tak, tak, a za godzinę wychodzę do Empiku, gdzie będzie wieczorek Marzana a potem jadę z ekipą na Stogi na grilla. Jeśli więc się już nie odezwą oznaczać to będzie, że poległem śmiercią bohatera w imię powodzenia rodzimego przemysłu alkoholowego i ku jego wiecznej chwale.

Rzeczywistość jest zawsze pod
kontrolą najbardziej szalonych
jednostek

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz