Droga Blanche. Piszę do
Ciebie z wnętrza gigantycznej
ośmiornicy potwora, papier
listowy cudem ocalał...
(Brodzki)
W wigilię urodzin Wielkiego Wodza
w krzepnącym jeszcze z lekka domu Marzanów, panował mrok. Świece rozświetlały
ciemności, odbijając się siecią refleksów w szkle i giętym metalu puszek, w tym
świetle twarze dziewczyn stawały się gładkie i elfie. Marzan z Fidelem
rozmawiali o punku, Pazurkowata oddychała tuż przy mojej skórze żeby nie czuć
dymu z cienkich, babskich papierosów. Ciemność rozsadzał „Pamięci Bema...”.
Na tej podłodze pośród sałatek,
chipsów, zdjęć, albumów i książek o Korei, pośród plecaków, talerzy i
udrapowanych w przestrzeni ciał, w tej muzyce rodzącej się chyba w samych
trzewiach Ziemi wykluwało się coś niezwykłego
Jutro w ostatniej światowej ostoi
stalinizmu miliony wzniosą krzyk i zaczną machać kolorowymi wstążkami, my w tym
czasie nabijamy się z wiszących obok siebie obrazów Kimów, z których każdy ma
plakietkę z tym drugim w klapie i ze zdjęć Jaruzelskiego w Korei, gdy na
stadionie tysiące ludzi utworzyło jego „żywy obraz” o z lekka azjatyckich rysach.
Gdy wracałem w pół drogi do
pierwszej pod szpalerem drzew, Wielkiej Północnej, szło przede mną trzech nieco
pochylonych do przodu typów w szalikach, którzy wydawali z siebie mniej więcej
takie odgłosy: Wrgaaahhhh, grrroooaaarrr, grrrraaghhhh, lechiaaarrrrggghhh... i
co jakiś czas skupiali się w jeden napięty organizm, by wywalić kolejny
betonowy śmietnik, pojawiający się na ich drodze. Trochę mnie spowolnili, bo
akurat byłem w kompletnym, kiszczakowym battle dress’ie, znaczy kompletnie na
czarno z gestapowskimi skrzydłami powiewającymi na plecach, i musiałem trzymać
od nich stały dystans.
A potem nastały szalone dni i
działo się strasznie dużo. Mroczny tester CD-Kuriera objawił nam, co znaczy
nazwa PIS – piwo i sex. Choć ja osobiście zawsze bardziej przychylałem się do
opinii, że powinno się to pisać jako piSS. Stworzyłem z Awarii moje pierwsze w
życiu CV, teraz muszę się strzec, bo jakby dostało się w szpony Urzędu
Skarbowego to po raz ostatni byłbym widziany na Okęciu przy wsiadaniu do
samolotu do Rumuni. Złożyłem papiery i odbyłem rozmowę kwalifikacyjną. Teraz czekam
na straszliwe efekty.
Wczoraj z kolei, z Marzanem i
Fidelem, pojawiliśmy się w ostatniej Miejskiej synagodze, robiącej w większej
części za szkołę muzyczną, na wykładzie Abramowicza o Żydach z Langfur. Wokół
krążyły znane twarze, tu wynurzył się Huelle, tam wyjrzał Pawlak. Abramowicz w
mycce z długą brodą opowiadał o powstawaniu i zagładzie światów. O mało nie
zrobiłem niesamowitego zdjęcia. Wnętrze synagogi, nad kartami siedzi stary Żyd
a nad nim na ekranie rzutnika multimedialnego czerni się ogromna swastyka.
Robiło wrażenie. Powiało smutkiem, przy opowieści o starym żydowskim cmentarzu,
bo tam dzieło zniszczenia było efektem działania polskich rąk i do dziś w całym
mieście za schody i podmurówki pomników robią osiemnastowieczne macewy.
W drodze powrotnej spotkałem
Ciapka z jego nową Miss. Zaprosili mnie na ognisko, ja im zaproponowałem
sprzedaż karnistra wermahttu. A może wy chcecie kupić? Naprawdę fajne
nieprzydatna do niczego konkretnego rzecz.
Dresiarscy sąsiedzi Pazurkowatej
zaczynają bruździć jej rodzinie. Zaczynam się zastanawiać, czy nie wjechać im
na chatę z brzeźnieńskim einzac komando i nie wywieść kolesi w bagażniku na
Szadółki. Przygłupy są na tyle pozbawieni instynktu samozachowawczego, że
brużdżą na własnym podwórku.
Reakcyjny czytnik poprawności,
aktywny sędzia chaotycznego tła,
odnowiciel ugoru, tropiciel ende-
nicznej myśli ukrytej w pajęczej
sieci zasad.
(Goździk)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz