wtorek, 24 kwietnia 2007

Płowe grzbiety pośród traw


Każdy przebyty kilometr stawał się
dłuższy. Każde 10 metrów wydłużało
się do nieskończoności. Nastąpiła
straszliwa inflacja wieczności.

(Marzan)

Zaspa stanęła na starym lotnisku i sieci żył wodnych. Osobiście bardzo lubię to osiedle, bloki ustawione są tu w strukturę plastra miodu, uwięzione w nich podwórka, stanowią osobne i często niezwykle zaskakujące światy, a ustawienie budynków powoduje, że w przerwach pomiędzy nimi występują huragany przesuwające samochody, kiedyś nawet pisał o tym w swoim wierszu Majewski:

Luźni chłopcy w dresach
zostali wydymani
przez przeciąg pomiędzy blokami

W każdym razie, kręgosłupem Zaspy jest stary pas startowy, pamiętający czasy Luftwaffe i komunistyczny port lotniczy. To na końcu tego pasa, w Waiserze Dawidku, Elka przyjmowała między nogi srebrzyste cygara samolotów, to niedaleko tego pasa koparka wywlekła z ziemi kości obrońców Poczty Polskiej, to niedaleko stąd z kolei samolot wyrżnął w mieszkalne budynki Wrzeszcza przecinając na zawsze historię portu lotniczego na Zaspie. Zaspa obrasta swój pas jak bluszcz, spowija go siecią dróg i mostów, to na nim mężowie uczą jeździć samochodami swoje żony i tu ścigali się nasi "szybcy i wściekli", dopóki ludność okoliczna a zirytowana rykiem wysokoprężnych silników ciemną nocą, nie ukróciła im tej możliwości kilkoma pasami betonowych przeszkód.
Na początku lat 90 wielką betonową płytę pokryła kolorowa narośl bud i straganów. Tak właśnie narodził się 3kilometrowy Targ, Zawsze pełen wszystkiego, co rodacy byli w stanie przywieźć w bagażniku czy za tapicerką, ewentualnie wytworzyć w piwnicy. Dziwny twór, wyglądający jak linia przyboju na plaży, miejsce stworzone ze szczątków rozbitych okrętów i plastikowych butelek.
Mamy początek lat dwutysięcznych i dzisiaj Targ umiera.
Przelewałem się wczoraj leniwie przez złocistą melasę wiosennego popołudnia, patrzyłem wzdłuż pasa na skupiającą się w oddali grupę poszarzałych bud i straganów. Znacznie bliżej na betonie czernił się wykwit popiołu i zwęglonych szczątków. W błękitne niebo sterczą sczerniałe żebra konstrukcji jakiejś budy, która pozostała tu samotnie, gdy targowisko zaczęło się kurczyć i podążać w swą ostatnią drogę, w kierunku linii horyzontu.
Nastrój był z lekka sawannowy i przyszło mi do głowy skojarzenie ze stadem, które wędruje powoli, ale nieprzerwanie przez pożółkłe trawy, a ci, którzy zwalniają i pozostają z tyłu giną, gdy w nocy przybywają z ciemności drapieżniki o ognistych oczach.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz