niedziela, 22 kwietnia 2007

Kiss me, kill me


To uczucie gdy sen pierzcha
Przed świtem, a w duszy i
Poza nią panują całkowite
Ciemności…

(Aramis)

Gdzieś tam wysoko Bóg ubrany w carski mundur ze złotymi epoletami, siedzi sobie na wózku dla niepełnosprawnych i z pobłażliwym rozbawieniem patrzy na swoje kreatury: człowieka i upadłego anioła, wadzące się u jego stóp. Patrzy na oświęcimskie hałdy, wciąga rozkosznie w nozdrza wielkie jak oceany smród kordytu, a twarz barwią mu stosy Hiroszimy, Warszawy i Drezna. Siedzi wysoko ponad trasami sępów i orbitami satelitów. Siedzi i uśmiecha się, uśmiecha się, bo zna zakończenie tego zachwycającego spektaklu.
Kiedyś w Gratce Plagiat pytał Veneficę: Uważasz ludzi za twory chorej, powyginanej inteligencji, powołane do życia po to by umarły? Plagiat rozpłynął się w nicości a z Veneficy wyrosła super, blond laska, która idąc ulicami wywołuje wypadki.
Czasem się boję czy Jego i moje poczucia humoru są zbieżne. Czasem zastanawiam się, czy człowiek nie powinien zrobić wszystkiego, by żyć wiecznie.
Wiosna jest zawsze taka intensywna. To wiosną kolory są bliskie tym, które pamiętamy z dzieciństwa. Wiosną intensywnie jest też we mnie, nie potrafię opanować wszystkich dróg, na które się zapuszczam, wciąż nie jestem pewien, co z tego, co widzę i czuję istnieje naprawdę.
Tymczasem rozmawiam przez telefon z Lenn. Opowiadamy sobie jak to będzie, gdy w trójkę z Marzanem będziemy schodzić lasem z Niedźwiednika. Wpadnę tam w przyszłym tygodniu do Mamy Lenn po kolejną porcję gazet, które tam specjalnie dla mnie odkładają. Będziemy staczać się w dół stromych stoków, a mi i Marzanowi przypadnie zaszczytna rola obrońców damy przed barbarzyńską ingerencją rozpasanych, miejscowych dzików, których owa panicznie się boi. Rechoczemy, gdy roztaczam wizję rzutu 30-kilowym plecakiem, pełnym Wyborczych i Wysokich obcasów w nadciągające z apokaliptycznym kwikiem, brunatne hordy. Miażdżąca siła słowa.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz