czwartek, 5 kwietnia 2007

Dana w świetle księżyca


Tau - Zrobiłam ci kawę, jest
trochę mocna...
Ja - Trochę mocna. Powinna
się nazywać Pudzianowski

Wczoraj w sumie dopiero wstałem i co jakiś czas jeszcze się kładę. Nie ścielę łóżka. Opadam w stany nieprzytomności, zwalam się w ciemność niczym w łono jakiejś mitycznej matki wszystkich facetów. Jakiejś srebrnoskórej Bogini, która zabija świetlistą strzałą jelenia, pozwala by szata spłynęła z jej doskonałego ciała i kąpie się w leśnym jeziorku i blasku księżyca. A potem odwraca się nagle do ukrytego wśród liści podglądacza, każe mu podejść, oślepia blaskiem i zabija za zuchwałość, gdy ten pełen podziwu i uwielbienia nadstawia pod białe ostrze bezbronną szyję.
Ostatni tydzień wypełniały mi skoki temperatury pomiędzy 35 a 41 stopni i wszystko to co widziałem po drodze między nimi. Dni stały się niewyraźne i ostre, zmysły pochłaniały niesamowite ilości bodźców, w poniedziałek leżałem trzy godziny zastanawiając się nad wrażeniem dotyku pościeli na mojej skórze. We wtorek raziło mnie światło w moich własnych snach.
Zdawało mi się, że jest 17 wiek, polskie kresy, a ja z resztą ewakuowanych przez czas Polaków, spolszczam ludność tatarskę. Jeździmy zdezelowanymi GAZami, łapiemy tatarskich jeźdźców, myjemy, golimy i zabieramy do nowoczesnej sterylnej kliniki, gdzie ich żony rodzą w wodzie a oni mają z nimi być i trzymać za rękę i widzieć wszystko i dziwić się, że tak mocno ściskają.
Czułem jak przy kolejnym kaszlnięciu usta wypełnia mi krew, wylewa się ze mnie i zalewa całe łóżko. W ciemności była lepka i gorąca.
Czułem na języku smak rozgrzanego plastiku i "smaki wewnętrzne przedmiotów". Trzęsło mną pod trzema warstwami przykrycia a pościel i łóżko przesiąkło na wylot potem. Kaszel wybuchał przy jakiejkolwiek próbie odezwania się...
Rzadko choruję, ale jak już to widowisko jest naprawdę niezłe i mam co wspominać przez długie lata.
A w świecie zewnętrznym znajomi udali się do kina. Zbieraliśmy się na to wyjście od dwóch tygodni, ale raz Void nie mogła, raz Awarii, komuś coś wypadło, komuś przeszkadzało... Gdy tylko jednak choróbsko ścięło mnie a zaraz potem inne Pazurkowatą (Tak, nawet chorujemy w tym samym momencie) to nagle Awarii ożywiła się niesłychanie i błysnęła talentem organizacyjnym i to co nie mogło dojść tyle czasu do skutku w końcu udało się. Nigdy, powtarzam, nigdy już nie będę umawiał się z tymi ludźmi na jakiekolwiek wspólne wyjście. Gdy Void chorowała, poczekaliśmy, gdy Awarii miała swoje sprawy dostosowaliśmy się, choć było nam niewygodnie. My najwyraźniej nie okazaliśmy się na tyle ważni, by Planeta Awaria przestała się choć na moment obracać wokół własnej dupy.
Tymczasem choroba kipi i przepływa wokół moich kostek, zanurzam w niej dłoń i dwoma mokrymi palcami zostawiam sobie smugę na policzku. We wszystkim tkwi wspaniałość.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz