Okręty podwodne Greenpeace'u,
klas Narwal i Humbak, torpedujące ruskie i japońskie statki wielorybnicze.
Zamyślony kapitan o pobrużdżonej twarzy, na tle płnącej wieży wiertniczej
Texako, zapatrzony w odległą linię horyzontu pod powiewającą na wietrze tęczową
flagą.
Nasz mózg powiększył się o trzy
czwarte odkąd zaczeliśmy zjadać roślinożerców. Tymczasem my faceci nadal nie
znamy sie na kobietach. Pazurkowata pochyla sie naciągając swoje długaśne buty,
a ja wyrywam wystająca z tyłu jej spodni nitkę. Zapłon atmosfery, dryf
kontynentów, hekatomba, znaczy jakby to powiedział Krzysiek: I to był mój
BŁĄD...
Nitka miała specjalne zdanie
przytrzymywania jednego końca metki od której odpadł ćwiek. Była specjalnie
zawiązana, artystycznie ułożona i zapewne wyselekcjonowana z pomiędzy tysięcy
innych nitek. Kto by przypuszczał, że ta mała, słodka istotka mieści w sobie
tyle decybeli...
W niedzielę na Miasto spadła
piękna pogoda. Przewidując że słońce wywabi z różnych ciemnych i wilgotnych
miejsc jehowych opracowałem idealną i absolutnie genialną w swym skomplikowaniu
trasę, która z absolutną pewnością, pozwoliłaby mi ich uniknąć...
Zwykle lubię z nimi pogadać,
zawsze biorę od nich garść książeczek i gdy oni z nadzieją grzejącą serce myślą
jak to wczytuję się w natchnione artykuły o rychłym powrocie Chrystusa czy
felietony z kopalni soli, ja wycinam rysunki z płonącą Gomorą, ognistym
deszczem apokalipsy, zdjęcia, wybuchów nuklearnych, czołgów spalonych na
pustyni czy latających fortec ziejących śmiercią. Ostatnio jednak doszli
najwyraźniej do wniosku, że wystarczająco urobili mnie literaturą i coraz
bardziej zapalczywie, patrząc przy tym przenikliwie, usiłują mnie ściągnąć na
spotkanie do Gwiazdy Morza w Letniewie. Na płonący zadek Belzebuba, zaprawdę,
jakiejż trzeba wiary by spotykać sie po zmroku w Letniewie!
W każdym razie mknąłem przez
tylko sobie znane kocie szlaki i podszewki miasta. Przecinałem podwórka i
przeskakiwałem przez przełazy zarośnięte uschniętym głogiem. I co? I jajco! Na
podwórku basenu polibudy usłyszałem: Ach cóz za niespodzianka! Od razu pana
poznaliśmy (Pewnie mają jakiś list gończy). A my akurat dzisiaj zmieniliśmy
trasę...
Niech ktoś mi powie, że Bóg nie
ma poczucia humoru.
Lenn kisi się w empikowej kasie,
na jej przegubie iskrzy się świetlana linia odczytywacza kodów. Mówię jej że
wygląda jak jakiś cyfrowy żyd w epicentrum przedświątecznego holokaustu. Święta
zaś spadają na Miasto jak meteoryt. Juz widać na niebie ich świetlisty ogon. Na
ulicach, w domach i sklepach, panika, wściekłość i zgrzytanie zębów. Zaraz
rozbłyśnie pierwsza gwiazda i stanie się koniec.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz